Portugalia 2012
: 22 paź 2012, 17:30
To może i ja coś napisze o wakacyjnych wycieczkach...
DROGA NA NIDERLANDY
Wymuskana w szczegółach trasa i wielkie plany wyjazdu do Portugalii. Się planowało, planowało i nigdzie się nie pojechało...
To w zeszłym roku.
Ale lato roku 2012 to spakowane auta i o 2 w nocy jazda najdalej na zachód, najdalej jak się da ! Na początek poszukiwanie autostrady. Bo gdzieś tu już jest → JUŻ W WARSZAWIE. Ale żeby pomocny w znalezieniu znak jakiś to nie. Pani w nawigacji twierdzi że można podjechać nowym kawałkiem asfaltu od lotniska ale jakże się myli... ominąwszy wykopy i niedokończone filary zawracamy, żeby poszukać wjazdu który miałem gdzieś tam w pamięci.
Polskie krajobrazy skryte w ciemnościach. Gdzieś tam jeszcze niedokończone zjazdy i wiadukty, i nierówny asfalt pod bieżnikiem, i śmieszne ograniczenia prędkości na AUTOSTRADZIE jakby 70, 60, 40 km/h. Rodzinne klimaty żegnamy na ostatniej po tej stronie granicy stacji ORLENU gdzie za ludzkie pieniądze my i całe rzędy innych aut chce napełnić baki. To wszystko jeszcze bardzo wcześnie a już za chwile niemiecka autostrada wita całą swą szerokością darmowego i szybkiego jednak troszku starego asfaltu.
Pogoda nie rozpieszcza, niby lipiec a termometr wyświetla żenująco niskie liczby. I ten deszcz... Germania ogólnie jakoś ze względu na krajobrazy nie bardzo odbiegające od uroków Mazowsza mija monotonnie i wrzeszczcie witamy niebieski znak NIDERLANDY.
A potem morza traw i łaciate farmy, i wskazania poniżej poziomu morza na nawigacji. U celu czekamy atrakcji i są! Kinderdijk to największe skupisko wiatraków w kraju. Sama wieś zbudowana na osuszonym polderze pod Rotterdamem to rząd ślicznych domków przy drodze → wąziutkim asfalcie z którego ekolodzy wycięli dodatkowo dwie ścieżki rowerowe. Niby droga jest dla aut ale nawet jedno słabo się mieści nie mówiąc o omijaniu aut jadących z przeciwka. Ale rowery przejadą wygodnie.
I wiatraki. Zbudowane w XVIII wieku, obecnie wpisane na listę UNESCO, porozrzucane pomiędzy licznymi kanałami i równiutko wyasfaltowanymi ścieżkami dla turystów. Wszystko do pooglądania z daleka → prywatna, zamieszkana własność. Poza jednym z biletami i skromnymi eksponatami do obejrzenia. Ale warto
Wieczór to poszukiwania spokojnego i niezbyt drogiego miejsca na nocleg. Się mogłoby wydawać że w takim turystycznym miejscu będzie to łatwe ale... nie jest. W okolicy brak tanich lokali. Hotelowa obsługa w nienagannych garniturach informuje grzecznie o braku trzyosobowych pokoi. I okoliczne uroki kanałów, starych kamieniczek z frontami jak staruszkowie pochylonymi ku ziemi oglądamy z poziomu samochodowych foteli. I jest tak późno a dzień był taki długi, ze już nam się nie chce... Coś tam się znalazło więc rano śniadanko i... śniadanie było okropne.
KRAINA GALLÓW
Darmowe autostrady się skończyły. We Francji bramki są tak często jak u nas tylko drożej. I dziwnie tu jakoś. Rano poprawka śniadania w McDonald'sie nie wyszła. Centrum handlowe i bary czynne dopiero OD JEDENASTEJ!!! Wieczorem zabrakło paliwa i w przy autostradowej miejscowości parę minut PO OSMEJ z trzech stacji benzynowych czynna była tylko automatyczna. A pobliski sieciowy market → zamknięty. I wszystko to w powszedni dzień.
Kierujemy się na Paryż. Opuszczamy na chwile autostradowe szerokości by popatrzeć na XIII wieczna katedrę Notre Dame w Amiens. Mówi się o niej, ze jest jedną z najpiękniejszych budowli francuskiego gotyku. Dla nas ma jeszcze jedną nieoczekiwaną zaletę → w sezonie wakacyjnym (zaboli to nas potem w Paryżu) nie ma tu nachalnego tłumu zapychającego kolejką wszystko co wyjątkowe. Robi wrażenie Krótki spacer i znów pomiędzy liniami wytyczającymi najszybszą drogę do celu.
Rzeczy rzucone w kąt pokoju i nareszcie Paryż. Metro, stacja Champs-Elysees i spacer nad Sekwaną do wieży Eiffla. Zajadamy naleśniki z widokiem na 324 m kutej stali i całe kilometry ludzi karnie stojących w kolejce do widoków i ochów z któregoś z trzech poziomów wieży. Spędzanie pięknego popołudnia w kolejce → nie dla nas. Okolica pełna jest ciemnych typów zachęcających do gry w trzy karty i sprzedawców dzwoniącymi rytmicznie wisiorkami na kształt wieży Eiffla zrobionymi. I wojska → pod bronią automatyczna jak w Bejrucie. Zostawiamy to wszystko by drugiej stronie rzeki spacerkiem poszukać kolacyjnych atrakcji. Jest piękny, niedzielny wieczór, mnóstwo turystów i ani jednej czynnej knajpy. Jakieś złe miejsce czy jak? Jedyny otwarty lokal zapchany na maksa. Tureckie jedzenie smakuje okropnie. Francuskie knajpy pozamykane z krzesełkami ustawionymi w wysokie piramidy. I jak w tym kraju ma być dobrze?
Następny dzień zaplanowany na zwiedzanie Luwru, katedry Notre Dame, Pól Elizejskich i inne atrakcje. Plan rzekłbym wykonany w 50%. Jedno z aut zaliczyło poważna awarię i jako tako się toczy ale nie do Portugalii. Zostawiamy uroki miasta naszym rodzinom i szukamy serwisu. Jeden znaleziony w necie właśnie zmienił autoryzacje. Nie naprawią. W drugim możemy umówić się za dwa tygodnie... Trzeci ma autoryzacje ale dla aut po 2009 r. Kompletna klapa. Auto psuje się dokumentnie i gaśnie. I konkluzja, gaśnie zawsze po skręcie kół. A na drążku kolumny kierowniczej leży wiązka elektryczna, którą znajomy mechanik telefonicznie radzi podciągnąć wyżej żeby nie obcierała i... eureka - działa !!!
Prujemy po nasze rodzinki do centrum miasta i wbijamy się w kilometry aut. Powolna jazda sprzyja kontemplowaniu miasta, chociaż tyle z tego mamy . Już w komplecie kierujemy się do Wersalu. Jeszcze trzeba się dopchać do obowiązkowej rundy wokół Łuku Triumfalnego trasa defilad Av. des Champs-Elysees.
Jest poniedziałek, więc wspaniałości pałaców budowanych, rozbudowywanych i przerabianych przez kolejnych Ludwików są dla nas zamknięte. Ale ogrody mają dodatkowy atut → dziś mamy darmowy wstęp. Żeby nie było nam za dobrze, fajerwerki w postaci fontann wyłączone. Przechodząc obok gigantomanii Pałacu, przepychu złoceń nie dziwię się, że ich mieszkańcy zasłużyli w oczach swoich poddanych na gilotynę. Ktoś za to musiał zapłacić...
Spacerujemy wśród wielkich, żywopłotowych labiryntów, stawów, fontann. Park rozciąga się na powierzchni 800 ha. Znajduje się w nim ogród o powierzchni 250 akrów, który ze względu na swe eleganckie rozplanowanie i dekoracje jest uważany za pierwowzór ogrodu w stylu francuskim. Im dalej od pałacu tym park jest skromniejszy i jakby mniej zadbany. I ludzi coraz mniej .
Jeszcze jeden nocleg, cienkie francuskie śniadanie i pora ruszyć dalej.
DROGA NA NIDERLANDY
Wymuskana w szczegółach trasa i wielkie plany wyjazdu do Portugalii. Się planowało, planowało i nigdzie się nie pojechało...
To w zeszłym roku.
Ale lato roku 2012 to spakowane auta i o 2 w nocy jazda najdalej na zachód, najdalej jak się da ! Na początek poszukiwanie autostrady. Bo gdzieś tu już jest → JUŻ W WARSZAWIE. Ale żeby pomocny w znalezieniu znak jakiś to nie. Pani w nawigacji twierdzi że można podjechać nowym kawałkiem asfaltu od lotniska ale jakże się myli... ominąwszy wykopy i niedokończone filary zawracamy, żeby poszukać wjazdu który miałem gdzieś tam w pamięci.
Polskie krajobrazy skryte w ciemnościach. Gdzieś tam jeszcze niedokończone zjazdy i wiadukty, i nierówny asfalt pod bieżnikiem, i śmieszne ograniczenia prędkości na AUTOSTRADZIE jakby 70, 60, 40 km/h. Rodzinne klimaty żegnamy na ostatniej po tej stronie granicy stacji ORLENU gdzie za ludzkie pieniądze my i całe rzędy innych aut chce napełnić baki. To wszystko jeszcze bardzo wcześnie a już za chwile niemiecka autostrada wita całą swą szerokością darmowego i szybkiego jednak troszku starego asfaltu.
Pogoda nie rozpieszcza, niby lipiec a termometr wyświetla żenująco niskie liczby. I ten deszcz... Germania ogólnie jakoś ze względu na krajobrazy nie bardzo odbiegające od uroków Mazowsza mija monotonnie i wrzeszczcie witamy niebieski znak NIDERLANDY.
A potem morza traw i łaciate farmy, i wskazania poniżej poziomu morza na nawigacji. U celu czekamy atrakcji i są! Kinderdijk to największe skupisko wiatraków w kraju. Sama wieś zbudowana na osuszonym polderze pod Rotterdamem to rząd ślicznych domków przy drodze → wąziutkim asfalcie z którego ekolodzy wycięli dodatkowo dwie ścieżki rowerowe. Niby droga jest dla aut ale nawet jedno słabo się mieści nie mówiąc o omijaniu aut jadących z przeciwka. Ale rowery przejadą wygodnie.
I wiatraki. Zbudowane w XVIII wieku, obecnie wpisane na listę UNESCO, porozrzucane pomiędzy licznymi kanałami i równiutko wyasfaltowanymi ścieżkami dla turystów. Wszystko do pooglądania z daleka → prywatna, zamieszkana własność. Poza jednym z biletami i skromnymi eksponatami do obejrzenia. Ale warto
Wieczór to poszukiwania spokojnego i niezbyt drogiego miejsca na nocleg. Się mogłoby wydawać że w takim turystycznym miejscu będzie to łatwe ale... nie jest. W okolicy brak tanich lokali. Hotelowa obsługa w nienagannych garniturach informuje grzecznie o braku trzyosobowych pokoi. I okoliczne uroki kanałów, starych kamieniczek z frontami jak staruszkowie pochylonymi ku ziemi oglądamy z poziomu samochodowych foteli. I jest tak późno a dzień był taki długi, ze już nam się nie chce... Coś tam się znalazło więc rano śniadanko i... śniadanie było okropne.
KRAINA GALLÓW
Darmowe autostrady się skończyły. We Francji bramki są tak często jak u nas tylko drożej. I dziwnie tu jakoś. Rano poprawka śniadania w McDonald'sie nie wyszła. Centrum handlowe i bary czynne dopiero OD JEDENASTEJ!!! Wieczorem zabrakło paliwa i w przy autostradowej miejscowości parę minut PO OSMEJ z trzech stacji benzynowych czynna była tylko automatyczna. A pobliski sieciowy market → zamknięty. I wszystko to w powszedni dzień.
Kierujemy się na Paryż. Opuszczamy na chwile autostradowe szerokości by popatrzeć na XIII wieczna katedrę Notre Dame w Amiens. Mówi się o niej, ze jest jedną z najpiękniejszych budowli francuskiego gotyku. Dla nas ma jeszcze jedną nieoczekiwaną zaletę → w sezonie wakacyjnym (zaboli to nas potem w Paryżu) nie ma tu nachalnego tłumu zapychającego kolejką wszystko co wyjątkowe. Robi wrażenie Krótki spacer i znów pomiędzy liniami wytyczającymi najszybszą drogę do celu.
Rzeczy rzucone w kąt pokoju i nareszcie Paryż. Metro, stacja Champs-Elysees i spacer nad Sekwaną do wieży Eiffla. Zajadamy naleśniki z widokiem na 324 m kutej stali i całe kilometry ludzi karnie stojących w kolejce do widoków i ochów z któregoś z trzech poziomów wieży. Spędzanie pięknego popołudnia w kolejce → nie dla nas. Okolica pełna jest ciemnych typów zachęcających do gry w trzy karty i sprzedawców dzwoniącymi rytmicznie wisiorkami na kształt wieży Eiffla zrobionymi. I wojska → pod bronią automatyczna jak w Bejrucie. Zostawiamy to wszystko by drugiej stronie rzeki spacerkiem poszukać kolacyjnych atrakcji. Jest piękny, niedzielny wieczór, mnóstwo turystów i ani jednej czynnej knajpy. Jakieś złe miejsce czy jak? Jedyny otwarty lokal zapchany na maksa. Tureckie jedzenie smakuje okropnie. Francuskie knajpy pozamykane z krzesełkami ustawionymi w wysokie piramidy. I jak w tym kraju ma być dobrze?
Następny dzień zaplanowany na zwiedzanie Luwru, katedry Notre Dame, Pól Elizejskich i inne atrakcje. Plan rzekłbym wykonany w 50%. Jedno z aut zaliczyło poważna awarię i jako tako się toczy ale nie do Portugalii. Zostawiamy uroki miasta naszym rodzinom i szukamy serwisu. Jeden znaleziony w necie właśnie zmienił autoryzacje. Nie naprawią. W drugim możemy umówić się za dwa tygodnie... Trzeci ma autoryzacje ale dla aut po 2009 r. Kompletna klapa. Auto psuje się dokumentnie i gaśnie. I konkluzja, gaśnie zawsze po skręcie kół. A na drążku kolumny kierowniczej leży wiązka elektryczna, którą znajomy mechanik telefonicznie radzi podciągnąć wyżej żeby nie obcierała i... eureka - działa !!!
Prujemy po nasze rodzinki do centrum miasta i wbijamy się w kilometry aut. Powolna jazda sprzyja kontemplowaniu miasta, chociaż tyle z tego mamy . Już w komplecie kierujemy się do Wersalu. Jeszcze trzeba się dopchać do obowiązkowej rundy wokół Łuku Triumfalnego trasa defilad Av. des Champs-Elysees.
Jest poniedziałek, więc wspaniałości pałaców budowanych, rozbudowywanych i przerabianych przez kolejnych Ludwików są dla nas zamknięte. Ale ogrody mają dodatkowy atut → dziś mamy darmowy wstęp. Żeby nie było nam za dobrze, fajerwerki w postaci fontann wyłączone. Przechodząc obok gigantomanii Pałacu, przepychu złoceń nie dziwię się, że ich mieszkańcy zasłużyli w oczach swoich poddanych na gilotynę. Ktoś za to musiał zapłacić...
Spacerujemy wśród wielkich, żywopłotowych labiryntów, stawów, fontann. Park rozciąga się na powierzchni 800 ha. Znajduje się w nim ogród o powierzchni 250 akrów, który ze względu na swe eleganckie rozplanowanie i dekoracje jest uważany za pierwowzór ogrodu w stylu francuskim. Im dalej od pałacu tym park jest skromniejszy i jakby mniej zadbany. I ludzi coraz mniej .
Jeszcze jeden nocleg, cienkie francuskie śniadanie i pora ruszyć dalej.