Tere fere

Moderator: luk4s7

consigliero
Klubowicz
Posty: 1889
Rejestracja: 17 sie 2008, 22:14
Auto: 4Runner
Kontakt:

Re: Marokańską pistą , na hiszpańskich papierach w ... cipc

Post autor: consigliero »

Kurde dojechałem do Riemli i sięgnąłem po album aby wspomóc pamięć , coś nacisnąłem i poszło w kurnik , znaczy gdzieś , chyba daleko, próbowałem szukać ale się nie udało. Muszę się wrócić do Merzougi :cry:
Ostatnio zmieniony 18 paź 2012, 21:49 przez Remiołek, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: Usunąłem wulgaryzm.

Awatar użytkownika
RobertK.
Klubowicz
Posty: 544
Rejestracja: 10 kwie 2007, 10:04
Auto: 4 runner 2LT
Kontakt:

Re: Marokańską pistą , na hiszpańskich papierach w ... cipc

Post autor: RobertK. »

Jak mogę coś doradzić pisz sobie w jakimś edytorze tekstu....wybierz zdjęcia zdjęcia, a potem Ctrl+C i Ctrl+V i nawet jak szlak trafi tu, to mniej pracy z przywróceniem :)

consigliero
Klubowicz
Posty: 1889
Rejestracja: 17 sie 2008, 22:14
Auto: 4Runner
Kontakt:

Re: Marokańską pistą , na hiszpańskich papierach w ... cipc

Post autor: consigliero »

Zaczynam po raz kolejny przeżywać ten dzień, tym razem piszę off-line . Dzień zaczynamy szybkim śniadaniem , w końcu jesteśmy umówieni . Jesteśmy na miejscu i po chwili zaczynamy się nudzić , bynajmniej nie widać gorączkowych przygotowań do poważnej wyprawy. Jean Pierre leniwie toczy się z dwoma walizami do auta, teraz skojarzyłem że jego auto to była 100, walizy takie solidne na kółkach . Taki styl bo pozostali zbytnio nie odstawali z bagażem mąż Magali ,Pascal ci jeżdżą cheeroke , jest zmarnowany cały czas męczy go choroba lokomocyjna, żyga co chwilę jak kot. W cywilu prowadzi szybkie pojazdy, tylko one jadą głównie prosto, jest maszynistą pociągów TGV. Po dobrej chwili , zdążyłem spokojnie popracować z kompresorem, ruszamy w kierunku Taouz , gdzie jak napisał mój kolega jest koniec świata http://www.bmwmotoklub.pl/klub/imprezy/ ... ko2009.pdf" onclick="window.open(this.href);return false;
My musimy przed tym końcem świata zatrzymać się na chwilę aby poprawić ułożenie bagażu

Obrazek

Już pierwsze kilometry utwierdziły nas w przekonaniu że łatwo nie będzie Jean Pierre w kabinie z przewodnikiem Zaidem , któremu jazda off chyba się podobała. to wybuchowa mieszanka. Jean Pierre należał też do miłośników diun o czym świadczyła naklejka na jego samochodzie. Na początek zamiast jechać normalną pistą , wjechaliśmy w częściowo wyschnięte koryto rzeki. Początek nie był najgorszy ale gdy błota zaczęło przybywać to na zwiad pojechał JP z Zaidem , wrócili po półgodzinnej walce i zaczęliśmy poszukiwania wyjazdu z koryta.

Obrazek

Obrazek

Po odpowiednim wyprofilowaniu zbyt ostrego brzegu, w czy miała udział będąca na wyposażeniu naszego auta , składana saperka, ruszam jako drugi po Bernardzie

Obrazek

Obrazek

Reszta też daje radę bez żadnych problemów. Ruszamy dalej przedzierając się niejako na przełaj do głównego szlaku , tak przynajmniej wynika z mojego wiernego zumo. Wjeżdżamy na piachy tutaj specjalnie jedziemy nie do przodu tylko zygzakami , aby ci co kochają piach skorzystali jak najwięcej. Dla naszego 4R jazda w tych warunkach to bułka z masłem, w pewnym momencie grzęźnie cheeroke a Bernard podczas pomocy rozpruwa oponę na boku. Na tych wydmach było bardzo dużo takich drobnych czarnych kamieni. Na szczęście Bernard nie jechał przez hiszpanię i ma zapasową oponę , ta przygoda uświadamia mi fakt że bomba w tym wypadku nie na wiele by się przydała

Obrazek

Oczekując na zmianę opony należy uzupełniać wodę oraz chronić się przed słońcem

Obrazek

Dojeżdżamy do Ksar Ouzina gdzie , jak się okazuje , rodzina Zaida prowadzi auberge, camping , resturant Chez Zaid. Nasi znajomi wyciągają butelki wina którymi raczymy się do obiadu, kawa herbata do oporu i kilkanaście minut sjesty. Bernard załatwia przez telefon mechanika w Zagorze który ma mu naprawić rozprutą oponę. Cały czas słyszę że muszą się zatankować w Riemli, trochę mnie dziwi że nie pomyśleli o tym wcześniej

Obrazek

Od tego momentu krajobraz ulega lekkiej zmianie , pojawia się więcej pagórków i kamieni wokół.

Obrazek

Obrazek

W Riemli jak się okazało , tankowanie jest atrakcją , dającą przedsmak wielkiej przygody. Tankowanie z beczek na środku pustyni to musi być przygoda i pewnie byłaby większa gdyby nie fakt że rozpoznałem właściciela tych beczek , którego spotkałem dzień wcześniej na stacji w Rissani jak je tankował. Tam też obstąpiły nas dzieci które na szczęście nie były zbyt zepsute , my oczywiście nie tankowaliśmy, mało tego byłem zabezpieczeniem dla Bernarda który zdecydował się nie tankować gdy się dowiedział o moich 20 litrach zapasu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wyjeżdżamy z Riemla konsekwentnie kierując się w kierunku Zagory, wjeżdżamy na przełęcz które jest malowniczo zasypana piachem

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie wytrzymuję i jadę trochę poszaleć , to co wygląda na równe okazuje się przy bliższym poznaniu trochę wyboiste

Obrazek

Otrzymujemy informację że teraz już będzie prosto bo zaczyna się hamada. Zjeżdżamy na płaskowyż i zaczyna się jazda , szybka jazda. Przez kilkanaście kilometrów jest super ale w pewnym momencie prowadzący dość mocno podskakuje , po wjechaniu w poprzeczne zagłębienie. Musimy jechać wolniej i ostrożniej , zaczyna też brakować na czasu ,słońce zaczyna być dość nisko nad horyzontem a przed nami jeszcze pasmo górskie do przejechania. Już w ciemnościach zaczynamy zjeżdżać w dół i to wymaga dużej koncentracji , bo trzeba trafić na szlak a tylne światła potrafią zmylić. W pewnym momencie muszę się cofnąć bo pojechałem niewłaściwą ścieżką . W Zagorze jesteśmy późno ale na miejscu czeka mechanik Mochamed Gordito i koniecznie chce zabrać i moje koło do naprawy, zobaczywszy uszkodzenie wzruszył tylko ramionami . Na szczęście w tym riadzie nie mają wolnych miejsc , pisząc o szczęściu mam na myśli kasę którą trzeba tam zostawić. Załatwiają nam pokój w kazbie i umawiamy się na następny dzień rano. Jutro jedziemy do Warwazat przez góry ale to mają być bardziej dostępne miejsca. Wyjeżdżając do naszego hotelu coś strasznie skrzypi , Jean Pierre zatrzymuje mnie mówiąc że nie rozpiąłem napędów , ja mu na to że jadę tylko na tylnym napędzie a skrzypi chyba sprężyna, ta z początku wycieczki.

consigliero
Klubowicz
Posty: 1889
Rejestracja: 17 sie 2008, 22:14
Auto: 4Runner
Kontakt:

Re: Marokańską pistą , na hiszpańskich papierach w ... cipc

Post autor: consigliero »

Muszę zaprotestować przeciwko CIPCIP , zbytnio przypomina mi to CCCP . Czy ten tytuł musi być taki KRZYKLIWY?
Jutro będzie bivaq , co w połączeniu z wielokrotnie odsłuchaną piosenką "Contact " tworzy niezłą mieszankę . Gwoli informacji 20 normalnych płyt CD zaczyna się powtarzać w trzecim dniu. Dzięki bogu nie mieliśmy wizji

consigliero
Klubowicz
Posty: 1889
Rejestracja: 17 sie 2008, 22:14
Auto: 4Runner
Kontakt:

Re: Marokańską pistą , na hiszpańskich papierach w ... cipc

Post autor: consigliero »

Przepraszam za krzykliwość ona jest tylko widoczna jak się wchodzi w temat , tytuł robi się drukowany czego wcześniej nigdy nie zauważyłem , ale CIPCIP'owi mówię stanowcze nie

consigliero
Klubowicz
Posty: 1889
Rejestracja: 17 sie 2008, 22:14
Auto: 4Runner
Kontakt:

Re: Marokańską pistą , na hiszpańskich papierach w ... cipc

Post autor: consigliero »

Zrobiło się poważnie ,a miało być zabawnie . Proszę o zmianę na "Tere fere" i będzie git.


consigliero
Klubowicz
Posty: 1889
Rejestracja: 17 sie 2008, 22:14
Auto: 4Runner
Kontakt:

Re: Marokańską pistą , na hiszpańskich papierach w ... cipc

Post autor: consigliero »

Uściślam tytuł powinien brzmieć "Tere fere"

Awatar użytkownika
kylon
Klubowicz
Posty: 18032
Rejestracja: 04 kwie 2007, 21:32
Auto: BJ42
Kontakt:

Re: Tere fere

Post autor: kylon »

Tak miało być :?:
No i zdjęć Marku nie ma w pierwszym poście.

consigliero
Klubowicz
Posty: 1889
Rejestracja: 17 sie 2008, 22:14
Auto: 4Runner
Kontakt:

Re: Tere fere

Post autor: consigliero »

Owszem też ich nie widzę , ale dresy są właściwe

consigliero
Klubowicz
Posty: 1889
Rejestracja: 17 sie 2008, 22:14
Auto: 4Runner
Kontakt:

Re: Tere fere

Post autor: consigliero »

W uzupełnieniu trochę danych dostępnych od dawna , czyli mapki on line.
Na początek Fiquig N10 http://pl.wikiloc.com/wikiloc/view.do?id=1496640" onclick="window.open(this.href);return false;

No i wczorajsza jazda http://pl.wikiloc.com/wikiloc/view.do?id=1496659" onclick="window.open(this.href);return false;

Zdjęcia mógłbym poprawić manualnie ale nie mam takich możliwości, moim zdaniem coś się stało podczas zmian

Awatar użytkownika
kylon
Klubowicz
Posty: 18032
Rejestracja: 04 kwie 2007, 21:32
Auto: BJ42
Kontakt:

Re: Tere fere

Post autor: kylon »

poprawione :wink:

consigliero
Klubowicz
Posty: 1889
Rejestracja: 17 sie 2008, 22:14
Auto: 4Runner
Kontakt:

Re: Tere fere

Post autor: consigliero »

Budzimy się wcześnie rano , plan na dzień dzisiejszy nie jest napięty , ale mamy odebrać opony do mechanika zatankować samochody i zrobić jakieś zakupy bo w planie jest bivaq. Po wczorajszej kolacji śniadanie jest równie obfite i spożywamy je pośród gęstej roślinności

Obrazek

Z nowymi siłami niespiesznie udajemy się do riadu Lamane gdzie stacjonują Francuzi. Oczekując na nich obserwujemy życie o poranku

Obrazek

Po ponownej obserwacji wytaczających się waliz z hotelu i po misternym upchaniu bagaży w samochodach ruszamy na poszukiwania warszatu Mohameda "Gordito", który jest zlokalizowany przy jednej z głównych ulic Zagory , ale nikt z nas tam jeszcze nie był. Po zlokalizowaniu miejsca następuje wydanie opon oraz krótkie poprawki zajmujące dłuższą chwilę.

Obrazek

Podczas tej chwili dostajemy propozycję zakupu drewnianych samochodzików z logo naszej marki , Mohamed prowadzi marketig sprzedając nam dodatkowe usługi typu smarowanie wałów, czyszczenie filtra powietrza jest gratis. Widząc moje męczarnie z narzędziem do podnoszenia koła , które jest ciut za krótkie i podczas jego używania obijam sobie zderzak , za chwilę mam wspawaną przedłużkę dzięki temu nie mogę go już schować w normalne miejsce.
Po zatankowaniu ruszamy kierując się do Warwazat drogą przez Birnaque Pierwszy odcinek prowadzi drogą w budowie , taka ucywilizowana hamada kamieniami wielkości pięści. W pewnym miejscu mijamy grupę quadów i za chwilę się zatrzymujemy na poboczu. Okazuje się że poprosili przez CB aby zrobić im miejsce bo będą jechać szybko. Rzeczywiście za chwilę mija nas kawalkada pojazdów zostawiając za sobą tylko chmurę kurzu. Jean Pierre jako prowadzący daje im z 10 minut i ruszamy za nimi. Wydaje mi się że chyba wjechali mu na ambicję, bo jadąc jako trzeci bardzo szybko 100 i 120 zaczęła mnie zostawiać w tyle mimo 100- 110 na liczniku. Niespecjalnie się tym martwiłem bo przynajmniej miałem jakąś widoczność. Niestety za jakiś czas dojechałem jakiegoś rozsądnego quadowca którego wyprzedziłem utrzymując wcześniejszą prędkość. Dwaj następni nie poddali się tak łatwo. Jadąc za nimi w granicach 120 nie mając żadnej widoczności do przodu ze względu na pył, obserwując latające kamienie , Jean Pierre miał szczęście że nie mógł usłyszeć tego co w tej chwili o nim myślałem. Taka zabawa trwała dobre 5 minut gdy w końcu złapałem na tyle widoczności aby zaatakować , jak się z nimi zrównałem miałem grubo ponad 130 , na szczęście oni zwolnili co po chwili pozwoliło wrócić do poprzedniej prędkości . Za kilka kilometrów odbiliśmy w boczną drogę , zatrzymując się w pierwszym gaju palmowym na papierosa i toaletę

Obrazek

Ruszamy dalej przebijając się przez koryta strumyków

Obrazek

Czasem droga nawet wygląda w miarę normalnie
Obrazek

W penym miejscu na rzeczką , znaczy czasem woda w niej płynie zatrzymujemy się na bivaq, każdy gotuje co tam ma w zanadrzu . Pojawia się 2 dzieci które w pobliżu pilnują pasących się kóz, zostają obdarowane słodyczami i drobnymi upominkami.

Obrazek

Jean Pierre lokalizuje przebicie opony w cheeroke i następuje pokaz użycia zestawu do kołkowania.. Po moim ostatnich próbach kołkowania opony motocyklowej , wiem że ten zestaw jest jedynym który warto posiadać. Po pokazie urządzenia do parzenia kawy handpresso, zyskuję następny gadżet który chciałbym mieć. Odpoczywamy chwilę po obiedzie, Zaid pali śmieci co mnie trochę dziwi i denerwuje , ale po wyjaśnieniach że lepiej je spalić niż zostawić bo nawet pozbywając się ich w mieście , te śmieci trafią z pierwszym opadem gdzieś w dół rzeki.
Dojeżdżamy do Tamnoungalt które słynie z produkcji dywanów, które są sprzedawane przez kooperatywę prowadzoną przez mężczyzn. Jaka jest różnica pomiędzy męskim i damskim zarządem dowiedzieliśmy się w innej części Maroka , gdzie kupowaliśmy olej arganowy. Podstawową różnicą jest fakt, że kobiety się nie targują i większość pieniędzy trafia do pracujących w kooperatywie , w drugim przypadku kobiety tkające dywany niewiele widzą z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży. Po długich targach wychodzimy z 3 dywanami.

Obrazek

Ruszamy na kolejną drogę która być może w tym momencie jest już asfaltowa, bo prace były intensywne i mocno zaawansowane. Droga jest wąska i kręta a prowadzący jedzie dosyć szybko, na tym odcinku zaobserwowałem kłopoty z utrzymaniu toru jazdy z lewych zakrętach, pomagała wolniejsza jazda. Już po zmroku docieramy do Warwazat , znając że nasi Francuzi nie szukają najtańszych opcji , umawiamy się że zjemy z nimi kolację a nocleg spróbujemy znaleźć sami. Liczę na Bikershome , ale krótka wizyta na miejscu rozmowa z Piterem utwierdza nas w przekonaniu aby szarpnąć się na nocleg w Dar Barbara i spędzić ostatnie chwili z naszymi znajomymi. Podczas kolacji , o której wspaniałości słyszeliśmy od południa , wyszła zabawna historia związana z komunikacją. My nie jesteśmy frankofonami a oni jak rasowi Francuzi znali głównie francuski, ze 2 osoby znały angielski w stopniu bardzo podstawowym. Gdy usłyszeliśmy że na kolację będzie mięso z dinde to pomyśleliśmy trudno , jak się weszło między wrony ...... Siedzimy przy kolacji i podają mięso , wszyscy patrzą na nas z oczekiwaniem , my z uznaniem kiwamy głowami , że nawet niezłe. Beata zaczyna mówić że jest smaczne ale jej strasznie żal tych dinde bo mają takie piękne duże oczy, wzbudziło to poruszenie i zaczęli się dopytywać jak to duże oczy. Od słowa do słowa wyszło że my byliśmy przekonani o tym że wcinamy osła a to okazał się zwykły indyk. Ponieważ dla nich jest to jeden z ostatnich dni w Maroku i jutro jadą w kierunku Marakeszu na zakupy przed powrotem do europy, wymieniamy się adresami, pytamy o składkę na przewodnika i następnego dnia po śniadaniu żegnamy się z całą grupą

Obrazek

Obrazek

consigliero
Klubowicz
Posty: 1889
Rejestracja: 17 sie 2008, 22:14
Auto: 4Runner
Kontakt:

Re: Tere fere

Post autor: consigliero »

Jak napisałem , dzień poprzedni był ostatnim w którym podróżowaliśmy w grupie z francuzami. Od dzisiaj miałem zadanie , jak poprowadzić trasę aby nie wystraszyć zbytnio małżonki. Ponieważ w ostatnich dniach mieliśmy trochę szutrów , dzień dzisiejszy postanowiliśmy przeznaczyć na niespieszny relax. Będąc ostatnim razem w Warwazat nie mieliśmy głowy do zwiedzania okolicznych atrakcji, ze względu na leczenie ran po wywrotce http://tlc.org.pl/forum/viewtopic.php?f=106&t=5519" onclick="window.open(this.href);return false;
i koncentrując się wtedy na tłumaczeniu pani od ubezpieczeń że nie możemy razem z małżonką wrócić do domu samolotem bo z motocyklem nie wpuszczają na pokład. Tym razem mając super terenówkę nie było dla nas w pobliżu drogi której nie dałoby się pokonać . W tym czasie wiedzieliśmy o tym że król jeździ po kraju z gospodarskimi wizytami , ale jak do tej pory nie zaobserwowaliśmy zbytniego zamieszania związanego z przemieszczaniem się po kraju. Tak było aż do dzisiaj , o czym opowiem później. Bardzo ciekawie wygląda też stosunek do króla, który świetnie wykształcony , inteligentny a jednak trzyma kraj silną ręką. Już wcześniej zdarzyło nam się wysłuchać jaki to król jest dobry , przy okazji poznając z lekka mentalność tutejszych ludzi, a przynajmniej jednego z ich reprezentantów. Będąc w kasbie Panorama , jakoś zeszło w rozmowie z właścicielem na temat króla, usłyszeliśmy że król jest dobry tylko jego gubernatorzy są źli. No bo jak tak można , gdy król udziela pomocy dla jakiejś wioski i ta pomoc przechodzi przez jego reprezentanta . Ten w opinii właściciela powinien sobie uszczknąć jakąś część dla siebie i przekazać pomoc dalej. Niestety ten zły gubernator zawłaszcza sobie większość tej pomocy , następny też coś musi wziąć i do wioski nie dociera już nic. Problem dla właściciela nie był w tym że coś zostało zabrane , tylko że zabrano za dużo.
Wracając do wycieczki , po śniadaniu żegnamy się z francuzami i ruszamy w kierunku Ait-Benhaddou. Będąc poprzednio naczytałem się o trudnościach z dojazdem do tego miejsca, droga to podobno był ciężki off , być może tak było ale teraz król zadziałał aby można było zarabiać na turystach budując drogę po której bez większego wysiłku podjeżdża się pod samą twierdzę. Zostawiamy auto na parkingu i udajemy się na poszukiwanie wejścia do twierdzy, z przewodnika wiemy że wchodzi się niejako przez kuchnię. Jednak najpierw trzeba dostać się na drugi brzeg rzeki, nie jest ona specjalnie głęboka , ale czasem ma wartki nurt i woda jest dosyć zimna , jak to w górskiej rzece. Dochodząc do brzegu można przebierać w ofertach przeprawy na drugi brzeg, do wyboru są osły, konie , wielbłądy dziękujemy za propozycję ostatni oferent odchodzi gdy w sandałach zakasawszy nogawki spodni , wchodzimy do wody. Samo miasteczko jest interesujące ze względu na to że było wykorzystane w wielu produkcjach filmowych , między innymi występuje w "Lawrence z arabii". Wałęsamy po zakamarkach ale jest to typowa cepelia nie mająca zbyt wiele wspólnego z normalnym życiem.
Obrazek

Obrazek

Wracamy do samochodu obserwując plac budowy mostu który pewnie niedługo połączy oba brzegi rzeki , zabierając jednocześnie możliwość zarobku dla przewoźników przez wodę , a na pewno znacznie ją uszczuplając. Dochodzimy do parkingu i widzimy francuzów jadących w kierunku w którym my też mamy zamiar się udać, czyli drogą przez Telouet , a następnie zdobyć przełęcz Tizi-n-tiszka. Droga , owszem jest malownicza , ale specjalnego zachwytu nie wzbudza. Widać prace które zmierzają do jej całkowitego wyasfaltowania
Obrazek

Obrazek

Obrazek

W Telouet stajemy na popas , obserwując z dachu pałac będący tutejszą atrakcją , z tego co pamiętam to należał do dynastii będącej konkurencją dla dzisiejszego króla.
Przed wjazdem na główną drogę N9 łączącą między innymi Marakesch z Warwazat w widzimy reklamy kooperatywy produkującej wyroby z oleju arganowego. Ten olej był dla nas w owym czasie nowością , ale postanowiliśmy go nabyć jako podobno wspaniały dodatek do różnego rodzaju sałatek. Na miejscu można zaobserwować proces produkcji oleju do etapu uzyskaniu orzecha arganowego . Panie pracującew tej kooperatywie , ręcznie rozbijają orzeszki,oczywiście są zakwefione i nie ma tam żadnego mężczyzny. Próbujemy się targować ale pani menadżerka wyjaśnia nam jaka jest różnica między kooperatywą męską i damską. Po zakupie dostajemy w prezencie jakieś drobne wyroby kosmetyczne. Wpadamy na asfalt i wspinamy się na przełęcz, jest słonecznie ale strasznie wieje. Na przełęczy teren podzielony na stoiska, których właściciele czekają w utęsknieniu na jakiś autobus z turystami.
Obrazek


Zjeżdżamy na dół mijając po drodze Agouim gdzie w czasie naszego poprzedniego wyjazdu do Maroka , wjechaliśmy na asfalt . W pewnym miejscu widzimy małe Daewoo którego właściciel próbuje zatrzymać przejeżdżające samochody. Zatrzymujemy się pytając w czym problem . Okazuje się że samochód jest zepsuty i pan ma prośbę aby przekazać informację jego bratu w Warwazat, jednocześnie prosi o wodę do picia. Mamy cały zbiornik 20l wody mineralnej jeszcze z Polski , ale pan jest nieufny , pytając o wodę w butelce. Uspokajamy go mówiąc skąd woda pochodzi i że sami ją pijemy. Napełniamy jego butelkę , ale tak do końca nie wiem czy z niej skorzysta. Pisze też na kartce informację gdzie jest i tłumaczy nam jak dojechać do domu jego brata. Na szczęście jest to przy głównej drodze w Warwazat i nie trzeba zbyt wiele kluczyć. Dojeżdżając do miasta widzimy policjantów rozstawionych co mniej więcej kilometr, cała droga udekorowana flagami, a od owego brata uzyskujemy informację że król będzie wizytował miasto. Zostajemy poczęstowani herbatą i jakimiś przekąskami i jedziemy dalej. Po drodze widzimy wytwórnię Atlas na której terenie zaraz za bramą stoi myśliwiec z filmu "Klejnot nilu". Niespecjalnie mamy ochotę na wizytę wewnątrz, ale z ciekawością objeżdżamy okolicę oglądając średniowieczny zamek, jakieś egipskie miasteczko, oczywiście to wszystko dekoracje pozostałe po kręconych tutaj filmach. Wracamy do hotelu który jest zlokalizowany w centrum i tym razem już na piechotę udajemy się na zwiedzanie miejscowości.
Obrazek
Ponieważ jest już dosyć późno to wystarcza nam tylko czasu na dotarcie do centrum miasteczka gdzie próbujemy zagłębić się w labirynt wąskich uliczek , ale nie jest to specjalnie duży labirynt. Na zakończenie wchodzimy do sklepików widocznych na zdjęciu. Ponieważ jesteśmy już drugi raz w Maroku a Tunezja jej podobna jeżeli chodzi o handel, to jesteśmy uodpornieni na ich sposoby zachęcania do kupna. Chcemy kupić czajnik do parzenia herbaty , ale mocno wybrzydzamy, ciekawie zaczyna być gdy pan zaprowadza nas do specjalnego pomieszczenia , rzekomo tylko dla wybranych. Gdy i tutaj nie znajdujemy nic ciekawego otwiera ostatnie pomieszczenie w którym przechowuje specjalne skarby , takie pomieszczenie nazywa się przeważnie skarbiec Ali Baby. Na to też jesteśmy uodpornieni, dla pocieszenia mówię mu że w Krakowie mam podobny biznes z pamiątkami i też jest ciężko. Błysk zrozumienia w jego oczach i zmiana postawy w stosunku do nas , bezcenne, taka więź w bólu.

consigliero
Klubowicz
Posty: 1889
Rejestracja: 17 sie 2008, 22:14
Auto: 4Runner
Kontakt:

Re: Tere fere

Post autor: consigliero »

Po spokojnej nocy, mając w perspektywie stosunkowo niedługo odcinek do pokonania, postanawiamy poświęcić trochę czasu na wycieczkę po mieście które nie ma zbyt wielu zabytków , w zasadzie jest tylko jeden , pałac po którym po zapłaceniu biletu wstępu chodzimy zaglądając w różne zakamarki. Najpierw śniadanie

Obrazek

Zdjęcie z królem
Obrazek

I poznawanie pałacu
Obrazek

Obrazek

Jeszcze krótka wizyta w sklepie z przyprawami

Obrazek

I ruszamy w drogę , pierwsze kilometry to asfalt który pokonujemy szybko i sprawnie, starając się nie przegapić miejsca w którym powinniśmy z niego zjechać w pizdu. Oczywiście nie trafiamy za pierwszym raz i musimy zawrócić tym razem wjeżdżając na właściwą pistę.
Pierwsze widoczki
Obrazek

Pista prowadzi głównie płaskowyżem ale czasem musimy pokonać kanion wyżłobiony przez płynącą czasem rzekę. Samo poszukiwanie zjazdu do kanionu jest ekscytujące i gdyby nie posiadana mapa to pewnie ta sztuka byłaby niemożliwa.

Obrazek

Obrazek
Pozytywne pokonanie pierwszego kanionu wzmacnia nasze poczucie bezpieczeństwa i uspokaja nas co do trudności w pokonywaniu dzisiejszej trasy. Mijamy pierwszą wioskę i kontynuujemy jazdę. Czasem mamy trudności z wyborem właściwej ścieżki bo na mapie nie ma niektórych rozwidleń i kierujemy się na wyczucie w niektórych miejscach. Czasem widać że owe rozwidlenia schodzą się z powrotem a niekiedy prowadzą w innym kierunku. Zaczynam podejrzewać jadąc po szczególnie zniszczonym i zaniedbanym fragmencie pisty, że owe odnogi są po prostu lepszym wariantem powstałym po przejściu opadów . Docieramy do asfaltu w rejonie Haddada którym jedziemy aż do Aguerd gdzie mam lekkie zamieszanie w GPS , który stara się mnie skierować w prawo z asfaltu. Problem w tym że w moim pojęciu , na pierwszy rzut oka, tam nie ma drogi. Przejeżdżamy jeszcze kawałek asfaltem , ale decyduję się wrócić do Aguerd bo obecny kierunek za bardzo odstaje od założonego kierunku. Wjeżdżamy w koryto rzeki poszukując miejsca w którym w moim mniemaniu pista przejdzie na jej drugi brzeg. Jak się okazuje pista prowadzi po prostu korytem rzeki jako najbardziej odpowiednim miejscem do jazdy samochodem. Jedziemy tak przez kilka kilometrów aby w pewnym miejscu porzucić koryto rzeki i zacząć wspinać się w górę.
Obrazek

Napotkany pojazd utwierdza nas w przekonaniu że nasza nawigacja nie jest tak całkiem pozbawiona sensu

Obrazek

Docieramy do Bou Tharar w której to osadzie pojawiają się oznaki cywilizacji , hotel, restauracja woda w rzece i asfalt na drodze. Kluczę po miasteczku próbując znaleźć właściwą widokową pistę. Do wyboru mamy co najmniej 3 opcje dojazdu w okolice Boumane du Dades. Pierwsza to asfalt łączący się z doliną róż , jest też opcja pisty , oraz pista łącząca z doliną Dades. Koniec końców pytamy mężczyzn wygrzewających się w słońcu od drogę która będzie "panoramique" , dzięki ich informacji kierujemy się w kierunku doliny Dades. Pierwszy odcinek za miejscowością jest stosunkowo łatwy , ot gliniasta pista która trudność może sprawiać tylko po opadach deszczu. Końcówka prowadząca do doliny Dades to taka trochę ścieżka dla mułów i na tym odcinku słychać głośny metaliczny dźwięk gdzieś z tyłu samochodu. Pobieżna kontrola nie wykazuje jakiegoś problemu , powoli kontynuujemy w dół i docieramy do asfaltu. W Boumane znajdujemy miejsce na nocleg w kasbie i wracamy do centrum miasta aby coś zjeść. To było najgorsze jedzenie w czasie naszej wycieczki , niestety daliśmy się naciąć miejscowemu biznesmenowi . Po pierwsze zawsze należy zapytać o cenę i nie należy przyjmować za dobrą monetę odpowiedzi w stylu że nie zbankrutujemy . Podano nam tajine polecany jako wspaniały , jeszcze nigdy nie jadłem takich twardych kawałków mięsa. W zasadzie ich nie zjedliśmy tylko schowaliśmy do chusteczki aby mu nie robić przykrości . Jak usłyszeliśmy cenę za posiłek to byłem w stanie tylko powiedzieć że to najgorszy posiłek jaki jedliśmy w Maroku i za najwyższą cenę. Błędem było że nie wezwaliśmy policji bo to powinniśmy zrobić od razu po usłyszeniu ceny. Po przybyciu do kazby zdecydowaliśmy się na kolację aby zaspokoić głód. Tym razem jedliśmy w towarzystwie wycieczki francuzów , którzy podróżowali autobusem oraz kilku turystów jadących autami 4x4 z kierowcą. Od kierowców uzyskałem informację na temat trasy jutrzejszej wycieczki , a szczególnie jednego jej odcinka , który został określony jako niebezpieczny i że jest to ścieżka dla osłów


http://pl.wikiloc.com/wikiloc/view.do?id=1496631" onclick="window.open(this.href);return false;

consigliero
Klubowicz
Posty: 1889
Rejestracja: 17 sie 2008, 22:14
Auto: 4Runner
Kontakt:

Re: Tere fere

Post autor: consigliero »

Wczesnym rankiem lecimy na śniadanie i po szybkim zapakowaniu bagaży wypadamy na asfalt. Droga szybko mija i po chwili dojeżdżamy na właściwy rozjazd .
Obrazek
Początek jest nieszczególny ot asfaltowa nitka nie obiecująca wielu atrakcji. Po kilkunastu kilometrach docieramy do miejsca w którym opuszczamy asfalt . Przed nami wznosi się pasmo górskie. W ramach lokalnych atrakcji , zatrzymujemy się przy obozowisku , gdzie miejscowi przewodnicy szykują konie , prawdopodobnie dla turystów chcących w ten sposób poznać okoliczne skały z grzbietu konia.
Obrazek
Obrazek
Ruszamy niespiesznie w górę ścieżką która jest dość dobrze widoczna między skałami , stanowiąc ważny trakt komunikacyjny między sąsiednimi dolinami.
Obrazek
Zatrzymując się w interesujących miejscach w celu uwiecznienia ich na zdjęciach , spostrzegamy że nie jesteśmy sami na trasie , jedzie jeszcze jedna toyota z miejscowym kierowcą i turystami z europy.
Obrazek
Niektóre widoczki wzbudzają w nas różne skojarzenia
Obrazek

Docieramy bez przeszkód do przełęczy , mijając po drodze starego mercedesa busa wypełnionego po brzegi towarem i ludźmi , ci ostatni siedzą nawet na dachu. To tak a propos korzystania z 4x4 obwieszonego wyciągarkami, blokadami mostów itp.
Obrazek
Na przełęczy stajemy na krótki popas , zamawiamy herbatę oraz zostawiamy kilka drahm dokonując drobnych zakupów.
Obrazek

Obrazek
Jak do tej pory pogoda wspaniała auto jedzie bez problemów.
Obrazek
Zaczynamy toczyć się w dół , na pierwszym większym zakręcie biegnie w naszym kierunku miejscowy , targając swój mały stragan . Nie bardzo jest co u niego kupić , ale wymieniam paczkę papierosów na jakiś drobiazg. Oboje jesteśmy zadowoleni , ja nie palę a papierosy zostały jeszcze z wycieczki do Tunezji.
Krajobrazy kojarzą się z filmami s-f
Obrazek

W jednym miejscu widzimy 2 młodych ludzi którzy na nasz widok zaczynają intensywnie narzucać kamienie na drogę . Zatrzymujemy się na ich prośbę następuje próba wymuszenia jakiś drobnych pieniędzy , bo rzekomo naprawiają dla nas drogę . Dostają ciastka , odjeżdżając widzę w lusterku jak starszy ze złością je rzuca na pobocze. Na taki lotny punkt naprawy nawierzchni trafiamy jeszcze raz kilka kilometrów dalej, tutaj już nawet się nie zatrzymujemy. Dojeżdżamy do końca pasma górskiego ale dalej pozostajemy na wyżynie , mając większy dylemat co do wyboru właściwej ścieżki , pojawiają się rozwidlenia , a my próbujemy doczytać właściwy przebieg trasy z Morocco Overland , częściowo nam się to udaje. Trafiamy w pobliże koryta wyschniętego strumienia przy którym rozłożyła się wioska , jednocześnie z tyłu auta pojawia się metaliczny dźwięk , który tym razem nie cichnie . Pobieżna kontrola wykazała urwany górny uchwyt amortyzatora , ale nic to przecież znamy już mechanika w Zagorze , która jest nam po drodze.
Wczesnym popołudniem docieramy do Mohameda "Gordito". On proponuje nam komplet amortyzatorów OME , oczywiście kwota jest odpowiednia , ale wyjścia specjalnego nie mamy.
Obrazek
Ruszamy na miasto zostawiając samochód pod jego opieką. Robimy kilka zdjęć w szczególności pod drogowskazem informującym że do Timbuktu jest tylko 52 dni.

Obrazek
Wracamy do samochodu i jest jak zwykle w Maroku , zamiast 2 nowych amortyzatorów mamy jeden używany wyciągnięty z jakiegoś rozwalonego LC . Kosztuje mniej niż komplet ale podobno jest gwarancja i gdybym go zwrócił to kasę dostanę z powrotem. Ruszamy w kierunku Mhemid ale słońce nisko nad horyzontem powoduje że zaczynamy rozglądać się za noclegiem. Przy jednej z mniejszych wydm trafiamy do hotelu Sahara Sky , którego właścicielem jest Niemiec , pasjonat astronomii , ale cena za nocleg jest akceptowalna chyba tylko dla posiadaczy konta w banku z dużą ilością zer.
Ponieważ w przewodniku był opisany riad znajdujący się w miejscowości którą niedawno mijaliśmy to postanawiamy tam wrócić.
Tutaj z kolei właścicielką jest Szwajcarka , cena za nocleg jest bardzo przystępna , jedzenie smaczne i też niedrogie, ale pani dodatkowo zajmowała się produkcją lodów w różnych smakach. Lody były tak smaczne że nie poprzestaliśmy na jednej porcji, tym bardziej że pani zaczęła prowadzić konkurs rozpoznawania ich smaków. Niestety o cenę tych lodów powinniśmy byli zapytać przed ich zamówieniem. Mimo tego było bardzo sympatycznie i nawet rachunek nie zepsuł nam wizyty w tym miasteczku.
http://pl.wikiloc.com/wikiloc/view.do?id=1496645" onclick="window.open(this.href);return false;

ODPOWIEDZ