Wiele czasu upłynęło od ostatniej wycieczki. Praca, praca i praca i nie było nic wolnego. Ale tym razem w weekend postanowiłem rzucić wszystko i się zrelaksować.
Dużo słyszałem o wodospadach Ouzoud. Że najpiękniejsze miejsce w Atlasie Średnim itd., więc jak zwykle spakowałem się na szybko i w sobotę w południe wyjazd. Kierunek Marrakesz ale już w okolicach Settat odbicie w lewo w kierunku na El-Borouj. Potem dojazd wąskimi i górskimi drogami do samego Ouzoud.
Ouzoud w języku berberyjskim to nic innego jak oliwka. No więc jak łatwo się domyślić cała okolica to same gaje oliwne. Centralnym miejscem miasteczka jest plac lub rondo dookoła którego mieszczą się różne hotele i knajpki. Tuż przed placem są campingi. Żeby dostać się nad wodospady można wybrać dwie drogi. Jedna na prawo - prowadzi do miejsca gdzie woda opada. Z tego miejsca można też zobaczyć całą dolinę. Ładna panorama. Przy samej krawędzi wodospadu jest młyn wodny, podobno starożytny ale co ważne użytkowany do dziś. Nie zauważyłem żadnych zabezpieczeń przy samej krawędzi więc jak ktoś ma lęk wysokości to lepiej niech się nie zbliża
Od placu w lewą stronę wiedzie długa droga a czasami same schody wijące się aż na sam dół wodospadu. Wzdłuż całej drogi po obydwóch stronach są same kramiki gdzie można kupić Szwarc, mydło i powidło a i pewnie góralska ciupaga też by się tam znalazła.
Ciekawostką jest to że dookoła wodospadów mieszkają sobie małpy Makaki, zupełnie nie boją się turystów traktując ich wręcz jako dawców pożywienia.
Z samego dołu faktycznie widok na wodospady robi wrażenie. Łączna ich wysokość to ponad 100 metrów. I podobno ich „konstrukcja” jest nietypowa ponieważ całość tworzą dwie kaskady przy czym ta wyższa jest szersza od dolnej. Nie wiem czy to tak nietypowe - nie znam się na tym.
Na samym dole można natrafić na rodzaj naszych „flisaków” – przy czym ich usługi są ograniczone tylko do przewożenia turystów na drugą stronę rzeki (10DH), gdzie jest dalsza część trasy widokowej
Ponieważ przyjechałem na miejsce dość późno więc już nie miałem czasu na zwiedzanie dalszej części kanionu. Poza tym ich pojazdy pływające też pozostawiają wiele do życzenia.
Okazało się zejść było znacznie łatwiej niż wejść pod górę. Na szczęście po drodze jest też wiele knajpek gdzie można wypić herbatę miętową z widokiem na wodospad.
Niedziela okazała się zaskakująco pełna wrażeń. Nie przewidziałem tego zupełnie. Ale po kolei. Nie chcąc od razu wracać do domu uznałem że pozwiedzam okolice Ouzoud i samej doliny Ait Bou Guemez.
Na pierwszy ogień poszło miasteczko Imi n-Ifri w którym jest duży i bardzo wysoki łuk skalny łączący oba brzegi wąwozu. Co ciekawe górą biegnie szosa i jest tam też parking, na którym zresztą zostawiłem auto co dopiero po zejściu na sam dół wąwozu przestało mi się wydawać do końca rozsądne.
Na dole wąwozu płynie strumień tworzący bardzo ładne różne formacje. O ile tak się to nazywa fachowo.
Z Imi n-Ifri pojechałem zobaczyć ślady dinozaurów. Są w odległości zaledwie 6 km od łuku skalnego. Niestety już na miejscu natknąłem się na połowę dzieciarni z pobliskiej wioski która biegła do mnie krzycząc „dirhams, dirhams” – przypominało to tani film grozy z Zombie w roli głównej i nie mając ochoty na użeranie się z nimi po prostu salwowałem się ucieczką i pojechałem dalej.
No i to okazało się być z jednej strony błędem a z drugiej fantastyczną odskocznią od problemów zawodowych. Po przejechaniu kilku kilometrów wjeżdżając w sam środek górskiego miasteczka skończył się asfalt ale zaraz za nim zaczęły całkiem szerokie i w dobrym stanie pisty.
Niewiele myśląc pojechałem dalej. Drogi tej nie było na żadnych mapach, co chwila natrafiałem na jakieś skrzyżowania i musiałem wybierać skręt w prawo albo w lewo, pod górę albo w dół i tego typu dylematy.
Zaczęło się niewinnie:
potem było gorzej:
oby za zakrętem dalej była droga:
z serii „tu jestem a tam będę”:
znikające drogi przy takim nachyleniu góry to zupełnie nie wesoła sprawa:
strumyk płynie z wolna:
Skończyło się to na zrobieniu około 200km przez 8 niedzielnych godzin. Pod koniec już wątpiłem na znalezienie właściwej drogi. Przy okazji jak się potem okazało przejechałem całą dolinę Ait Bou Guemez, jej górskimi drogami. Dolina ta przez 4 miesiące w roku jest zakryta śniegiem i praktycznie nie można w tym czasie się do niej dostać. W samym dole ciągną się różne miasteczka w których na każdym kroku są schroniska i bazy wypadowe dla trekkingowców. Wszędzie dookoła góry mają kolory naprzemiennie czerwone jak cegła lub zielonkawe (od pokładów fosfatów). W jakimś przewodniku angielsko języcznym przeczytałem zdanie z którym się całkowicie zgadzam:
„This valley is nature’s answer to Prozac”
Prozak w całej okazałości:
Oczywiście jak to zwykle bywa do samej doliny wiedzie droga asfaltowa ale tego wówczas nie wiedziałem.
Wyjechałem gdzieś w okolicach miasteczka Azilal i poczułem się jak w innym Świecie. Miasteczko w klimacie alpejskim zupełnie nie podobne do standardów marokańskich. Czysto, pusto i domy ze spadzistymi dachami.
Wróciłem do domu koło północy, wykończony ale niesamowicie szczęśliwy. Naturalny Prozak i na mnie podziałał.