"Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka)

Moderator: luk4s7

anoretka
Posty: 169
Rejestracja: 22 gru 2010, 20:16
Auto: V8 (2008)
Kontakt:

"Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka)

Post autor: anoretka »

Wróciliśmy!
https://goo.gl/photos/MFmWaswwAauE1tr49!

Z sukcesem zakończyła się wyprawa do Gruzji i Armenii (przez Turcję), która rozpoczęła się 8 sierpnia 2015. Obie załogi w Polsce.
Poza wspaniałymi wspomnieniami niesamowitych miejsc jakich tam nie brakuje pozostaje jeszcze to jedno "Toyota zawsze jedzie". Jakie spotkały nas przygody, gdzie spaliśmy, co widzieliśmy?... cierpliwości ponad 3 tygodnie nie byłem w domu. Rzeczywistość dopadła!

Awatar użytkownika
plum76
Klubowicz
Posty: 2132
Rejestracja: 10 gru 2009, 16:04
Auto: UZJ40
Kontakt:

Re: "Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka

Post autor: plum76 »

reklamacja - wrzuciłeś 1 zdjęcie.

anoretka
Posty: 169
Rejestracja: 22 gru 2010, 20:16
Auto: V8 (2008)
Kontakt:

Re: "Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka

Post autor: anoretka »

Długie wieczory i temperatura na zewnątrz sprzyja pisaniu relacji. Uwzględnię również reklamację :lol: . Więc zaczynamy. Dawno, dawno temu...

START 7 sierpnia (piątek)
Plan był wyjechać w piątek o 4:00 rano i jechać ile się da. Niestety z pracy wróciłem o 23:00, a zapakowanie samochodu zajęło do 3:00. Cały tydzień rzeczy czekały na zapakowanie, a ja cały tydzień wracałem coraz później z pracy. Decyzja była oczywista. Pakujemy i szykujemy wszystko na gotowe, śpimy i jedziemy jak wstaniemy. W sumie to urlop - po co tak gonić. Jest więc 7 sierpnia 2015 14:00 brama zamyka się. Kolejne 3 tygodnie tylko sąsiad będzie karmił psy i rybki w stawie. My jedziemy!
Podróż przez kraj w kierunku Cieszyna - nic ciekawego, te same fotoradary, trochę remontów planujemy nocleg na Słowacji na naszym ulubionym kampingu niedaleko Zyliny (49°12'32.3"N 18°52'46.0"E - 49.208975, 18.879436). Docieramy tam już po zmroku. Recepcja zamknięta, ale znajdujemy miejsce i pierwszy raz układamy się we trójkę do snu w samochodzie. Mamy ze sobą jednoosobowy namiot "2 sekundówkę" na wypadek, gdyby było za ciasno, ale do końca wyprawy daliśmy radę.
Przejechane: 504 km.
Nocleg: 49°12'32.3"N 18°52'46.0"E - 49.208975, 18.879436
(w kolejnych dniach będę podawał lokalizację postoju o ile zapisałem w dwóch powszechnie używanych formatach)

PIERWSZY NOCLEG NA DZIKO 8 sierpnia (sobota)
Rano obudził nas syn i zażądał mleka. W lipcu skończył 2 lata i to jego pierwsza wyprawa i nocleg w samochodzie. Większość bagaży to jego pieluchy, ubrania, jedzenie (dla alergika), pluszaki i zabawki. Krótka wizyta na stacji po winiety Słowackie i cały dzień spędzamy w samochodzie. Na granicy Węgierskiej kupujemy winietę na miesiąc. wychodzi taniej niż dwie tygodniowe, a i w drodze powrotnej nie trzeba stać w kolejce. Udaje się minąć Belgrad i przed zachodem zjeżdżamy z autostrady w poszukiwaniu noclegu. Znajdujemy go w końcu na brzegiem rzeki: Morawa Wielka.
Obrazek
Przejechane: 892,7 km (1396,7 km)
Nocleg: 44°11'30.0"N 21°09'05.0"E

RAJD SERBIA-GRUZJA 9,10 sierpnia (niedziela, poniedziałek)
Coraz sprawniej idzie życie obozowe. Śniadanie, gotowanie kawy i już pędzimy autostradą. Niestety po odbiciu na Bułgarię autostrada się kończy. Droga kręta, autobusy, tiry zaplanowane kilometry na dziś coraz bardziej uciekają. Mamy spotkać się z drugą ekipą w Gruzji w Batumi na plaży. Czy zdążymy? Opóźnienie zaczęło się już w piątek. Wreszcie trochę prostej wyprzedzam i pakuję sie prosto na patrol policji serbskiej. Zostałem poinformowany, że ciągła i przekroczenie prędkości kosztuje do 200 euro, ale płatne gotówką w lokalnej walucie. Jak nie mam, to prawo jazdy odsyła do Polski. Biorę go na bok i tłumaczę używając angielsko-rosyjskiego, że to zbędna biurokracja. Żona wyskoczyła z kwotą 50 euro na co uradowany policjant od razu przystał (ja bym zaczął od niższej kwoty, ale trudno - rzekło się) i wręczył mi dowód rejestracyjny zatrzymując prawo jazdy. Wracam do samochodu. Wpycham 50 euro w dowód, wracam i podaję policjantowi. Teraz najciekawsze! Nie wiem, czy to moje trzęsące się ręce ze zdenerwowania, czy szybki ruch policjanta, ale dowód ląduje na jezdni. Schylam się, żeby podnieść i podać, a tam nie ma już waluty. Patrzę na mundurowego, a ten już uśmiechnięty wyjmuje rękę z kieszeni. Po prostu mistrz! jak on to zrobił i kiedy! Otrzymuję przed odjazdem rady, że za 40 km stoi druga drogówka. Jakoś tak dziwnie teraz - analizujemy skąd ten pośpiech skoro jesteśmy na urlopie? Nieważne! Nauczka, żeby uważać. Docieramy do granicy z Bułgarią. Tu również obowiązują winiety. Nie zatrzymując sie nigdzie mijamy Sofię i trafiamy na autostradę. To trochę dziwne, że kraj, który żyje z turystów nie posiada rozwiniętej sieci autostrad. Po chwili znów jesteśmy na lokalnych drogach, którymi docieramy do przejścia granicznego z Turcją.
Minęło ledwo kilkadziesiąt godzin, a jesteśmy w zupełnie obcym miejscu. Trochę nas Turcja przeraża - przed wyjazdem na południowym wschodzie Turcji Kurdowie ścierali się z policją. Były jakieś zamachy. Planowaliśmy nocleg w Turcji nad morzem Czarnym, ale robi się ciemno, a my stoimy w korku na autostradzie przed Istambułem. Do planowanego miejsca jeszcze 700km. Nie damy rady. Dodatkowo nie mamy czytników i opłat za autostrady. Co się stanie jak dojedziemy do szlabanów? Zjeżdżamy gdzieś z autostrady gdzie przebiega ona najbliżej morza Śródziemnego. Niestety trafiamy na miasto (na mapie wyglądało jak wioska). Dojście do morza ogrodzone przez prywatne domy i hotele. Tracimy ze 2 godziny na szukanie miejscówki i nic. Wracamy na autostradę. Jest decyzja, że jedziemy ile sie da, a przenocujemy na jakimś parkingu.
Przejazd przez stolicę Turcji to Matrix. Autostrady po 3 do 5 pasów, które krzyżują się z jeszcze większymi. Ruch ogromy. Wszystko pędzi 100-140km/h. Jest ciemno. Zmęczenie daje się we znaki źle interpretuję nakaz zmiany pasa ruchu w nawigacji i lądujemy w mieście. Wąskie uliczki, wielkie bloki, tysiące twarzy wpatrzonych w nasz samochód. Chyba faktycznie tu nie pasujemy! Ruszam powoli do przodu, żeby nie prowokować. Trwa ponowne obliczanie trasy. Po 10 min tablet informuje, że program OsmAnd zostanie zamknięty. Zaczynamy szukać wyjazdu na własną rękę. Żona walczy z nawigacją. Po kilkudziesięciu minutach trafiamy na autostradę. Uff.
Aglomeracja miejska wydaje się nie mieć końca. Łykamy kolejne setki kilometrów... Na drodze pojawiają się białe koty. Szczekanie nie pomaga - koty się nie boją, a na dodatek coraz trudniej utrzymać kierunek jazdy... Pora się zatrzymać. Żona, która kilka godzin śpi na rozłożonych fotelach podejmuje decyzję, że trochę może mnie zmienić. OK. Jeszcze trochę pojedziemy. Budzi mnie gdy zaczyna brakować paliwa. Jesteśmy gdzieś przed Samsun te 3-4 godziny snu sprawiają, że czuję się o wiele lepiej. Na stacji dogaduję się czy można płacić kartą i tankuję. Żona poszła gdzieś do WC. Nagle pisk, huk, błysk - przez barierki przelatuje jakieś kombi i dachuje w rowie. Z wraku wyczołguje się kilku Turków. Wszyscy coś krzyczą! Na szczęście w pobliżu jest pogotowie. Próbuję wśród gapiów znaleźć obsługę stacji, płacę za paliwo i dalej w drogę. Jak to łatwo o nieszczęścia myślimy. Dosłownie chwilę temu w tym miejscu staliśmy i podejmowaliśmy decyzję, czy stacja będzie OK.
Świta gdy docieramy do morza Czarnego. Zatrzymujemy się na jakimś parkingu, gdzie cieknie woda z kranu. Można się umyć. Śniadanie stawia wszystkich na nogi. Jedziemy dalej? Oczywiście - celem jest przecież Gruzja.
Około 16:00 docieramy do granicy z Gruzją - tu pierwszy korek na granicy. Tradycyjny chaos - nie wiadomo o co chodzi. Nagle ktoś trąbi i macha! To druga załoga z którą mamy się spotkać w Batumi. Wpuszczają nas przed nas. Zyskujemy ponad godzinę w korku. Zaczynają się powitania, opowiadania o przygodach. Wszyscy szczęśliwi, tylko ja się martwię. Nadal nie załatwiłem tej opłaty za autostrady. Bramki sie podnosiły, ale za każdym razem miałem żółte światło ostrzegawcze.
Moje obawy okazały sie niepotrzebne. Przekraczamy granicę, ale z małym incydentem. Jakiś pogranicznik zażyczył sobie otwarcia skrzyń na dachu. Po odplątaniu pasów zarosiłem wojaka na dach, a co niech sie wspina! Ja tego nie będę ściągać :) Po sprawdzeniu zawartości ciuchów i suchego żarcia odpuszcza.
Wpadamy na najbliższą plażę przed Batumi (miejscowość: Gonio). Promenadą lub jakimś deptakiem w świetle zachodzącego słońca paradujemy Toyotami, aż stajemy na żwirowej plaży. Pierwsza powitalna kolacja.
Przejechane: 2160 km - w tym żona jakieś 350 km, ale to i tak mój rekord (od początku: 3556,7 km)
Nocleg: 41°34'15.9"N 41°33'57.6"E - 41.571097, 41.565998

BATUMI i DROGA DO SWANETII 11 sierpnia (wtorek)
Widok rano. To nie sen jesteśmy w Gruzji!
Obrazek
Rano postanawiamy się rozdzielić, my z młodym mamy mniejszą sprawność biwakową. Umawiamy się, że albo spotkamy się w Batumi obok zoo, albo dopiero w drodze do Mestii - kto pierwszy, ten szuka miejsca na nocleg. W Batumi jest jak w europejskim mieście. Te kilka godzin sprawiają, że wyrabiamy sobie bardzo dobrą opinię o tym miejscu. Wyjątkiem są ronda, zresztą w całej Gruzji, gdzie wjeżdżający maja pierwszeństwo. Trzeba do tego przywyknąć i patrzeć na znaki. Pod znakiem ronda nie ma "kielni" :).
Nie jestem zwolennikiem zwiedzania miast, więc dość szybko ruszamy dalej w kierunku gór.
Obrazek
Lasek bambusowy przy promenadzie w Batumi.

Obrazek
Obrazek
Po drodze kupujemy wodę i obowiązkowo arbuzy, melony i warzywa na kolację. Po przejechaniu 150 km zaczynają się kontrasty. Niektóre wsie wyglądają jak PGRy w których wszystkie bloki ktoś ostrzelał, a później spalił. Niestety nadal mieszkają tam ludzie.
Przez całą drogę, aż do teraz towarzyszy nam upał! Jest cały czas ponad 30 stopni. Dopiero droga do Mestii zaczyna nieść ulgę. Planowaliśmy nocleg nad sztucznym jeziorem, który jest przy drodze, ale niestety brzegi są strome i nigdzie nie widać nawet małej polany.
Obrazek
Wreszcie coś znajdujemy i stajemy. Szykujemy kolację. Młody może się wyszaleć. Po zachodzie dociera druga załoga, której SMSem przekazałem pozycje GPS. Wieczorem krótka integracja i spać.
To był pierwszy dzień wyprawy w czasie której nie spędziliśmy całego dnia w samochodzie.
Przejechane: 230,0 km (3786,7 km)
Nocleg: 42°55'46.1"N 42°06'10.0"E - 42.92948 42.102776

MESTIA I LODOWIEC 12 sierpnia (środa)
Rano takie klimaty...
Obrazek
"Dzika" świnia żre resztki arbuza.

Rano startujemy pierwsi. Wieczorem mieliśmy więcej czasu, żeby wszystko przygotować. Sprawność biwakowa poprawiona :) Zaczyna sie typowa jazda wyprawowa. Przerwy na fotki i około południa docieramy do Mestii. Tu pierwsze zachwyty i widok na ośnieżone szczyty oraz wieże obronne.
Obrazek
Na rynku kupujemy bimber i chleb. W sklepie oczywiście jest możliwość degustacji, która nie omija kierowców. Popitką są pokrojone arbuzy. W planie mamy wypad na lodowiec. Są więc pierwsze szutry i trochę off-road'u. Docieramy do lodowca. U podnóża okazuje się zasypany ziemią, ale i tak widok jest cudowny.
Obrazek
Postanawiamy zanocować w pobliżu. Druga załoga robi prezentację kociołka. Genialny sposób na kolację.
Obrazek
Wieczorne krzątaniny przy biwaku
Przejechane: 88,3 km (3875 km)
Nocleg: 43°06'28.0"N 42°44'37.3"E - 43.107768, 42.743693

anoretka
Posty: 169
Rejestracja: 22 gru 2010, 20:16
Auto: V8 (2008)
Kontakt:

Re: "Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka

Post autor: anoretka »

USHGULI 13 sierpnia (czwartek)
Rano odkrywam, że moja lodówka nie chłodzi jak powinna. Niby działa, ale nie słychać żeby włączał się kompresor. Poza tym temperatura wewnątrz zbliża się do tej z otoczenia. Próbuję ją podłączyć pod przetwornicę 220V, ale również coś nie działa. Sprawdzam na przetwornicy w samochodzie drugiej załogi - wszystko OK. Wiec to nie lodówka! Okazuje się, że wszystkiemu winien filtr przy akumulatorze. Muszę go zdemontować i przerobić. Zajmuje to dodatkowy czas więc oczywiste jest, że się rozdzielamy, a ja walczę z kablami. Dzisiejszy cel do Ushguli. Po opuszczeniu Mestii nie ma końca zachwytom dolinie w której rozrzucone są wioski pełne wież. Wybieramy jedną z nich i wjeżdżamy w uliczki, żeby przyjrzeć się temu z bliska. Po południu docieramy do Ushguli.
Obrazek
Drugiej załogi nie jesteśmy już w stanie dogonić więc rozglądamy się za noclegiem.
Tam trafiamy na przepiękną dolinę.
Obrazek
Dojazd do kempingu (42°56'57.7"N 43°04'20.9"E - 42.94937 43.07247) u stóp lodowca wymaga pokonania kilku strumieni.
Obrazek
Autoportret
Droga jest naprawdę pełna kamieni - już dawno nie widzieliśmy żadnego samochodu. W sumie to jest jeszcze wcześnie i postanawiamy jechać dalej. W drodze powrotnej z doliny trafiamy na przeprawę przez strumień w której jest pełno krów. Już oswoiliśmy się z widokiem krów na drodze i tu również próbujmy je ominąć. Niestety jeden byk nie ustępuję. Tkwimy więc w przechyle 30 stopni przednimi kołami w strumieniu, a tyłem na brzegu. Mijają sekundy, może minuta, a uparty byk nic. Trąbię, warczę silnikiem. W końcu musimy się cofnąć. Gdy już stoję znów na brzegu byk wychodzi i robi miejsce. Ruszamy dalej.
Tego dnia mam dość off-roadu. O ile po Albanii miałem niedosyt, to tu wręcz przeciwnie. Przydałby się jakiś asfalt. W miarę kilometrów robi się naprawdę dziko. Swanetia jest przepiękna. Co chwilę fotki i zachwyty. Tak nadchodzi zmierzch. Nie mamy pojęcia ile jeszcze będzie takiej drogi. Nie ma już żadnej polany tylko ostre serpentyny. Nagle jakaś zardzewiała brama. Wjeżdżamy na teren opuszczonego domu. Wokoło chwasty i jakieś zardzewiałe beczki. Mnóstwo beczek. Po zachodzi miejsce jest naprawdę ponure.
Obrazek
Młody jednak świetnie się bawi. Na szczęście zanim zrobiło się całkiem ciemno jesteśmy po kolacji i kąpieli. Widok na gwiazdy i drogę mleczną przecudny. Jest nów.
Przejechane: 87 km (3962 km)
Nocleg: 42°55'00.6"N 43°08'33.9"E - 42.91684 43.14274

SKALNE MIASTO 14 sierpnia (piątek)
Nad ranem temperatura wynosi zaledwie 10 stopni. Odkrywam również, że telefony nie ma zasięgu. Moje SMSy najprawdopodobniej nie dotarły do drugiej załogi. Pogubiliśmy się. Później dowiedziałem się, że jechali całą noc do Tibilisi, gdzie znaleźli nocleg w hotelu. To nie nasze tempo zwiedzania. Spokojnie ruszamy dalej. Okazało się, że całkiem niedaleko pojawiają się pierwsze osady. Dziś planujemy jaskinię Prometeusza. Na miejscu jednak wstęp jest od wieku 12 lat. Młody nie kwalifikuje się, więc ruszamy dalej. Cały dzień podążamy w kierunku Tibilisi. Krajobraz dość szybko się zmienia.
Obrazek
Po drodze oczywiście zakupy i spontaniczne zwiedzanie. Przed zachodem docieramy do drugiego celu. Zwiedzanie skalnego miasta (Uplistsikhe) przed zachodem ma swoje zalety. Jest chłodniej. Nadal temperatura w ciągu dnia dochodzi do 36 stopni. Po zwiedzaniu miasta robi sie ciemno nadal nie mamy pomysłu na nocleg, a wokoło coraz mniej dzikich miejsc. Jesteśmy kilkanaście km przed stolicą. Podejmujemy decyzję, że szybciej zanocujemy w drodze wojennej niż w stolicy Gruzji. Nagle pojawiają się przydrożne hotele. Ryzykujemy zapytać o miejsca i cenę. Nie jest tak źle, czysto, cicho i niedrogo. Dodatkowo parking przy samych drzwiach pokoju hotelowego. Ostatecznie bezpłatne WiFi przyspiesza decyzję. Zostajemy!
Przejechane: 392 km (4354 km)
Nocleg: 41°55'52.7"N 44°44'00.3"E - 41.9313 44.73343

KAZBEG 15 sierpnia (sobota)
Po tylu dniach urlopu i podróży straciliśmy poczucie czasu. Zupełnie nieświadomy, że to sobota wybieramy się na drogę wojenną do klasztoru Cminda Sameba z XIV w. Na wysokości doliny Truso był remont drogi. Poza tym całość w bardzo dobrym stanie. Asfalt, ale tu poznajemy prawdziwy temperament i kulturę gruzińskich kierowców. Po drodze mijamy kilkunastokilometrowy korek tirów, którzy czekają na możliwość przejazdu przez miasto, ale o tym napiszę później. Obowiązkowo zatrzymujemy się przy atrakcjach turystycznych i szybko docieramy do celu.
Obrazek
Te atrakcje to w całej Gruzji, ale nie sposób przemilczeć te przydrożne panie.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Wjazd do klasztoru jest jedną z nich. Droga jest naprawdę krzywa, bardzo mało miejsca na minięcie pojazdów z przeciwka. To tu kilka razy zahaczam podwoziem o kamienie. Widok na górze jest faktycznie przepiękny.
Obrazek
To też dobre miejsce na przerwę. Nasz następny cel jest kilka kilometrów za miastem. Warto poświęcić godzinę i parę kilometrów.
Obrazek
Obrazek
My dotarliśmy do wodospadu. W drodze powrotnej planujemy skręcić do doliny Truso.
Docieramy do miejsca, gdzie stoją tiry. Droga staje się węższa, trzeba ustępować jadącym z przeciwka. Tu właśnie dochodzi do zablokowania drogi. Dzieje się tak gdy "inteligentni" kierowcy wyprzedzają na czołówkę i okazuje się, że nie ma jak się minąć. Zostaje tylko rów, żeby to wszystko minąć. Tu dochodzę do wniosku, że w Gruzji nie ma kolizji. Jeśli już to wypadki z ofiarami śmiertelnymi. Skręcamy wreszcie do doliny Truso. Na początku nie jest ciekawie. Dolinę rozjeździły ciężarówki, które wożą wykopane z koryta rzeki kamienie pod budowę drogi. Jednak dalej pojawia się niezwykła zielona doliny. Te widoki utrwaliły mi się jako charakterystyczny widok w górach Kaukazu.
Obrazek
Obrazek
W drodze powrotnej nadal trzeba uważać na wariatów, którzy wyprzedzają na zakrętach. Podczas jednego z takich incydentów, gdy musze gwałtownie hamować przed ciężarówka pędzącą na czołówkę, która postanowiła wyprzedzić jakiegoś obładowanego Kamaza mam wrażenie, że mijam drugą załogę, która wspina się za Kamazem. Później dowiaduję się, że nocowali pod klasztorem. My rezerwujemy ponownie ten sam pokój i spokojnie zatrzymujemy sie pierwszy raz w restauracji spróbować słynnych potraw gruzińskich. Z pomocą w złożeniu zamówienia spieszy inny młody klient restauracji. Później częstuje naszego syna częścią swojej porcji, bo czas oczekiwania na pierogi się wydłuża.
Przejechane: 294 km (4648 km)
Nocleg: 41°55'52.7"N 44°44'00.3"E - 41.9313 44.73343

anoretka
Posty: 169
Rejestracja: 22 gru 2010, 20:16
Auto: V8 (2008)
Kontakt:

Re: "Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka

Post autor: anoretka »

OMALO 16 sierpnia (niedziela)
Rano żegnamy przy kawie właściciela hotelu i kierujemy się do Tuszeti. Po drodze widzimy pierwsze winnice Kachetii, ale planujemy tu zwiedzać później. Drogę do Omalo podzieliłbym na dwa odcinki: pierwszy stromy i skalisty wymagający skupienia głównie podczas mijania się. W wielu miejscach trwają prace naprawcze drogi; drugi, to przepiękna wspinaczka serpentyną wśród zielonych łąk aż do przełęczy.
Obrazek
Obrazek

Tu dochodzi do nieszczęścia. Okazuje się, że spod tylnego zderzaka i po kole zapasowym, które jest pod spodem kapie płyn z chłodnicy. Dolewam około 4 litrów. Kompletnie nie wiem skąd to cieknie. Wszystko jest mokre, a ja nie mam jak tego sprawdzić.
Obrazek

W dzisiejszym dniu nie uderzyłem spodem o nic. Nie ma żadnego komunikatu, temperatura OK. Po kilkukrotnym sprawdzeniu wszystkiego ostrożnie ruszamy dalej.
Obrazek
Widok z przełęczy

Teraz droga wiedzie w dół do Omalo. Silnik pracuje prawie bez wysiłku. Co kilka, kilkanaście minut sprawdzam poziom w chłodnicy. Wszystko OK. Co się stało? Dlaczego wyciekło. Różne bzdurne pomysły mi przychodzą: Może był za bardzo przechylony; Może coś nie tak z ciśnieniem powietrza w górach. W kolejnych dniach okazało się, że nie musze nic dolewać. Noclegu szukam przy strumieniu kilka kilometrów przed Omalo. Wysyłam SMS z lokalizacja do drugiej ekipy. Maja nas dogonić.
Przejechane: 277 km (4925 km)
Nocleg: 42°20'58.3"N 45°36'10.4"E - 42.34954 45.60289

DARLO 17 sierpnia 2015 (poniedziałek)
Znów bardzo chłodny ranek. Jest wilgotno, mglisto i pochmurno.
Obrazek
Powoli szykujemy sie do dalszej drogi. Chcemy jechać maksymalnie do przodu, aż do Darlo, a może dalej. Poziom w zbiorniku z płynem chłodniczym bez zmian. Więc zaczynam zastanawiać się, czy to jednorazowy wybryk Toyoty?
Kluczymy dłuższą chwile po ścieżkach. Trafiamy na taka mapę:
Obrazek

Celujemy do Darlo.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po kilku godzinach docieram do szerokiej przeprawy wodnej.
Obrazek

Brakuje mi odwagi na brodzenie w takiej wodzie i zawracamy.
Oczywiście po drodze nie brakuje innych strumyków.
Obrazek

Tuszetia nie podoba nam się tak jak w Swanetia. Ma jednak swój klimat dzikości. Tu naprawdę nie ma zaplecza turystycznego i sklepów. Turystów praktycznie wcale. Myślę, że aby zasmakować tego miejsca trzeba by wsiąść na konia i przemaszerować parę przełęczy.
Zarządzamy odwrót na jednej z polan wspinamy się na przełaj pod szczyt i tam robimy obiad. Leżąc na łące zastanawiamy się ile kilometrów ciągną się te góry i czy mieszkają tam dalej jacyś ludzie. Przed zachodem postanawiamy dotrzeć do miejsca noclegowego z poprzedniej nocy nad strumieniem. Tu wielkie zaskoczenie. Druga załoga rozpala właśnie ognisko. Dopiero dotarli z stolicy.

Obrazek
Wspólnie szukamy skąd kapie

Obrazek
Zmywam na wszelki wypadek kurz

Przejechane: 71,4 km (4996 km)
Nocleg: 42°20'58.3"N 45°36'10.4"E - 42.34954 45.60289

KACHETIA 18 sierpnia 2015 (wtorek)
Ranek mglisty i nad ranem padał lekki deszcz. Znów się rozdzielamy.
Obrazek

Na przełęczy w drodze powrotnej jest taka mgła, że naprawdę nie widać samochodów z przeciwka.
Obrazek

Trzeba być czujnym. Bo na serpentynach przebiegają owieczki.
Obrazek

Tu też są owieczki:
Obrazek

Po zjechaniu do doliny znów upał. Dziś w planie mamy odwiedzić winnicę. Skręcamy do pierwszej z brzegu. Okazuje się, że to wielka fabryka z linią produkcyjna na 3.000 butelek na godzinę. Dostaliśmy pozwolenie na zwiedzanie. Obserwujemy jak pracownicy wodą schładzają sprzęt i maszyny do rozlewni. Z piwnic, gdzie jest około 60 wielkich na 10.000 litrów beczek wężami tłoczone jest wino. Zanim nastąpi przelanie do butelek trwa sprawdzanie jakości. To tu dostajemy do spróbowania.
Obrazek
Niestety wina kupić nie można. Jest na eksport i nie ma możliwości zakupu nawet w sklepach Gruzińskich. Dostajemy butelkę i przykazanie, aby wypić przed opuszczeniem Gruzji (oczywiście przemyciliśmy aż do Polski). Mamy niedosyt, chciałem kupić parę butelek na prezenty więc jedziemy szukać dalej. Trafiamy do muzeum (42°02'24.2"N 45°30'14.5"E - 42.04006 45.50403). Choć wygląda to kiczowato, to jednak sporo się dowiadujemy o procesie tworzenia wina i historii. Po degustacji kupujemy parę butelek i ruszamy dalej na wschód. Będziemy nocować gdzieś nad jedyną rzeką - Alazani - znalezioną na mapie. Wieczorem dogania nas druga ekipa. Mamy szansę podróżować dalej.

Przejechane: 177 km (5173 km)
Nocleg: 41°40'34.2"N 46°04'51.9"E - 41.67618 46.08109

anoretka
Posty: 169
Rejestracja: 22 gru 2010, 20:16
Auto: V8 (2008)
Kontakt:

Re: "Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka

Post autor: anoretka »

STEP 19 sierpnia 2015 (środa)
Nocleg nieciekawy. Po pierwsze woda zielona, po drugie brzeg błotnisty i pełen śladów krowich placków. Dodatkowo komary, muchy, a w nocy jacyś ludzie wędrują brzegiem - chyba miejscowi wędkarze.
Obrazek
W planie mamy wjechać na step. Robi się naprawdę gorąco znów ponad 35 stopni.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Płyn w chłodnicy jednak ucieka. Znów co chwilę sprawdzam i dolewam. Nadal kapie skądś przy tylnych kołach. Trzeba będzie się tym zająć. Jedziemy według mapy czymś co ma być drogą do Kasristskali skąd wzdłuż granicy z Azerbejdżanem mamy zamiar dojechać do David Gareja. Przejechanie około 3 km zajmuje około 30 minut.
Obrazek
Droga koloru czerwonego okazuje się pozostałością po asfalcie - trzeba jechać obok. Dodatkowo cała okolica jest spalona. Widocznie płonął tu step. Wszędzie tumany kurzu i zero cienia. Nigdzie nie widać zabudowań i kogokolwiek, żeby tu mieszkał. Zaczynamy wątpić, czy damy radę tu przejechać tylko z użyciem kompasu. Rozsądek bierze górę. Ja martwię się o cieknący płyn chłodniczy, a druga załoga straciła dwa amortyzatory z tyłu. Pokonywanie niewielkich nierówności tylko na sprężynach kończy się dobijaniem auta. Zarządzamy odwrót.
Obrazek
Gdzieś tu zawracamy - to jest najdalej na wschód wysunięta trasa wyprawy

Gdyby nam się tu coś stało, to czekanie na pomoc może zająć kilka tygodni. Poza tym nie do końca nam się podoba krajobraz. Wracamy w bardziej górzyste tereny.
Asfaltem docieramy do Udabno, gdzie znajdujemy restaurację prowadzoną przez polaków.
Obrazek
Obrazek
Miejsce przerażające więcej opuszczonych domów niż ludzi. Poza tym wszystkie domy takie same w szeregowej zabudowie. Widać od razu komunistyczną myśl przymusowego zasiedlenia tego terenu.

Przejechane: 234 km (5411 km)
Nocleg: 41°30'03.8"N 45°22'39.4"E - 41.501045, 45.377619

ARMENIA 20 sierpnia 2015 (czwartek)
Wieczór poprzedniego dnia przyniósł trochę ulgi od upału. Skorzystaliśmy z ciepłej wody i hotelowego prysznica. Pogadaliśmy z właścicielami. Rano przed odjazdem młody zaniósł właścicielce maskotki. Za kilka tygodni poród - to dla dzidziusia. Mamy nadzieję, że wszystko OK.
Nad ranem jesteśmy w David Garej.
Obrazek
Obrazek
Po zwiedzeniu postanawiamy skierować się najkrótszą drogą do przejścia granicznego z Armenią. Druga załoga jest umówiona na odbiór amortyzatorów w okolicach Tbilisi, wiec rozdzielamy się. My turystycznie zmierzamy do granicy. Wybieramy jednak te za Dag Muganilo - liczymy, że będzie mniejszy ruch i sprawniej pójdzie. Droga pomiędzy Gardabani, a Marneuli to koszmar. Znów resztki asfaltu, a najlepiej jedzie się obok po polach i łąkach wzdłuż drogi. Po drodze wiele pięknych miejsc i dobrych na nocleg. Przed granica czekamy na druga załogę. Razem przekraczamy granicę.
Granica Gruzińska. Wszyscy wychodzą z aut. W kolejce stajemy do kontroli. Każdy ma zrobione zdjęcie i szczegółowo sprawdzone paszporty. Budynki przypominają te europejskie, a celnicy maja mundury. Parę metrów dalej kończy się asfalt. Wjeżdżamy na jakiś teren budowy wzdłuż drogi wisi sznurek. Stajemy przed nim. Z baraku obok wychodzą jakieś żule. Tu odbywa się kontrola paszportów. Wokół bałagan, wałęsa się jakiś pies. Po oględzinach dokumentów kierujemy się do baraku nr 2, gdzie pobierana jest jakaś opłata - 20$, ja płace 18 EURO, bo nie mam dolców. Fajny przelicznik. Pracownicy pobierający opłaty pracują w baraku, gdzie każde krzesło jest inne, biurka obszarpane ledwo się trzymają. Panuje zaduch, a ilość dymu papierosowego przeszkadza myśleć. Wszystko trwa ze 30 min dostaję mnóstwo kwitów, a każdy jest tak nieczytelny, że z trudem udaje mi się cokolwiek przeczytać. Kolej na barak nr 3. tu wykupujemy obowiązkowe ubezpieczenie. Wartość uzależniona od ilości KM samochodu. Dla mnie, to wartość około 8 euro. Reszty podobnie jak poprzednio dostaję w walucie miejscowej. Tu emocje trochę opadają. Celnicy też ludzie. Lubią wędkować. Na google wyszukują nam ryby z jeziora Sevan, które są przysmakiem w Armenii. Dowiadujemy się, ze 10 km stad spadł grad i góry są białe. Faktycznie tak było. Zaczyna się ściemniać. Wypatrujemy jakichś jezior na nawigacji i tam jedziemy. Po drodze krótka wizyta w sklepie i zakupy. Można płacić kartą. W sklepie obsługa jest bardzo miła. Pomaga znaleźć różne rzeczy w markecie. Naprawdę wyglądamy jak przybysze z kosmosu. Później przez cały pobyt w Armenii nie widzieliśmy żadnego samochodu na obcych blachach.
Jeziora okazują się błotnymi bajorami wśród otaczających łąk. Niestety jest na nich mnóstwo krowich placków. Nie mamy wyboru. Zaczyna porządnie padać. Przez moment stoimy i trzymamy plandeki, bo wszystko porywa wiatr. Później siadamy do kolacji.

Przejechane: 223,1 km (5634 km)
Nocleg: 41°04'11.2"N 44°17'13.2"E - 41.069787, 44.287013

JEZIORO SEVAN 21 siepania 2015 (piątek)
Każdego dnia nie brakuje nam wrażeń, ale ten dzień okaże się naprawdę pełen emocji. Jest mglisto i ponuro.
Obrazek
Planujemy dotrzeć do jeziora Sevan i trochę odpocząć. Od początku wyprawy nie było dnia wolnego. Powoli jedziemy uważając na patrole Policji na jednym z podjazdów w mojej Toyocie nagle wzrasta temperatura silnika. Zatrzymuję się. Temperatura od razu wraca do normy. Sprawdzam poziom wody w chłodnicy. Woda się gotuje, a nadmiar wylewa się po otwarciu korka. Uzupełniam i chwilę czekamy. Ruszam dalej znów co kilka kilkanaście minut sprawdzam poziom. Zawsze coś dolewam, zresztą przekraczam poziom max. Postanawiam zająć się tym nad jeziorem Sevan. Znajdujemy miejscówkę (lokalizacja niepewna, bo nie zapisałem pozycji i ustalałem dopiero po powrocie, ale znaleźć coś można bez problemu: 40°34'19.3"N 45°08'24.2"E - 40.572028, 45.140044). Układam kamienie i cegły cofam samochód i tworzę prowizoryczny kanał. Czekam aż wszystko ostygnie. Ponieważ wyciek jest gdzieś między podłogą karoserii, a dodatkowym zbiornikiem w miejscu koła zapasowego, to nie mam możliwości naprawy. Znajduję jednak miejsce na środku pod spodem auta, gdzie przewody z płynem chłodniczym łączone są gumowym wężykiem. Odpinam oba i robię pętlę. Dodatkowo ściskam kilkoma cybantami, żeby całość po zgięciu zachowała przepływ. Wsiadamy w samochód i robimy test, czy woda dalej ucieka i dojdzie do przegrzania. Rozpędzam na pełnym gazie i stop. Zmuszam motor do dużego wysiłku. Temperatura po chwili rośnie. Coś jest nie tak, bo cała woda się gotuje. Przy okazji odkrywam, że nie działa ogrzewanie w kabinie, bo chciałem "zabrać" temperaturę z silnika . Wracamy. Jeszcze raz robię oględziny. Tym razem nic nie kapie. Nie mam pojęcia o co chodzi. Decydujemy się na wymianę wody na borygo. Jedziemy na stację paliw, może znajdziemy jakiś koncentrat, albo płyn. Po drodze temperatura OK. Tylko raz gwałtownie wzrasta gdy ruszyłem ze skrzyżowania. Zatrzymuję auto ponownie na poboczu, nie wyłączam silnika, otwieram maskę, drzwi i w moich uszach słychać dziwny charakterystyczny stukot. Widać też biały, może niebieski dym spod maski. Do tego smród jak z przypalonego sprzęgła, albo tlącej się instalacji. Wyłączam natychmiast silnik. To już koniec myślę sobie.
Jestem gdzieś w Armenii na poboczu. Wszystkie graty wywalone na plaży jeziora Sevan ze 15 kilometrów stąd. Mam jednak telefon! W samochodzie jest niestety drugi żony. W samochodzie jestem z kolegą z drugiej załogi. On w slipach kąpielowych, ja tylko podkoszulka i też strój kąpielowy. Telefon zostawił. Wieje silny wiatr jest 17:00 i naprawdę chłodno. Trzeba się ogarnąć i zacząć działać. Potrzebna laweta i kontakt do drugiej załogi. Zaczynam mozolną walkę z wezwaniem pomocy. Dzwonię na assistance wykupiony w Polsce. Wyjaśniam gdzie jestem. Konsultant przekazuje kontakt do najbliższego oddziału w Moskwie! To będzie w linii prostej z 5000km! Niestety nic nie może więcej zrobić. Powoli dociera do mnie beznadziejność sytuacji.
Silnik jeszcze nie ostygł. Podejmuję próbę uruchomienia. Bardzo ciężko kręci silnikiem. Stuka. Nie udaje sie uruchomić, wiec odpuszczam. Sprawdziłem w między czasie olej. Poziom OK, kolor też.
Wpadamy na pomysł, żeby zadzwonić na numer z obowiązkowego ubezpieczenia kupionego na granicy Armeńskiej. Tam oczywiście dostaję wyjaśnienie, ze to OC i nie mogę z niego skorzystać, ale dostaję telefon do lawety. Pierwszy mały sukces!
W między czasie dodzwoniliśmy się do kogoś z drugiej załogi. Krótkie polecenie: Spakujcie nasze graty i jedźcie do nas. Awaria.
Przy okazji warto uświadomić dwa fakty: Język to mój słaby angielski i podobny rosyjski. W Armenii coś tam mówią po rosyjsku. Koszty połączeń prawie 10 zł/min. Po powrocie obliczyłem, to ten dzień kosztował prawie 800 zł na fakturze.
Robi się ciemno. Z oddziału w Moskwie dzwoni Pani, która organizuje lawetę. Ja również prowadzę swoją akcję organizowania lawety. Kilka osób zatrzymuje się. Oferują pomoc, żywność, ubrania i nocleg. Jednego z nich proszę o to, żeby zadzwonił do lawety i wyjaśnił gdzie jestem. Będzie za 2 godziny. Kolega z drugiej załogi powraca po chwili i towarzyszy mi do czasu aż przybyła laweta.
Podejmuję próbę uruchomienia silnika. tym razem od pierwszego strzału zaczyna pracować. Pozostał jednak charakterystyczny stukot. Wyłączam z iskierką nadziej, że coś z tego może będzie.
Około 22:00 przyjechał laweciarz. Niestety waga Toyoty sprawia, że w lawecie podnosi się kabina i całość opiera się na tylnym zderzaku, ale jakoś to wchodzi. Przed nami prawie 100 km drogi do serwisu. Niestety laweta jedzie max 50 km/h. Kierowca bardzo miły. Widząc naszego syna proponuje przerwę w podróży, ale młody też jest dzielny i nie robi problemów. Za transport płacę w przeliczeniu coś około 220 zł.
Jesteśmy po północy na parkingu przed salonem Toyoty w Yerevan. Ochroniarz salonu zaprasza do toalety i proponuje wrzątek. Organizuję nocleg w samochodzie jak co wieczór. Długo nie mogę zasnąć. Co dalej będzie?

Przejechane: 300,6 km (5935 km) + 100 km na lawecie
Nocleg: 40°09'28.8"N 44°27'41.9"E - 40.157997, 44.461627

Z tego miejsca jeszcze raz dziękuję koledze (na forum cotopaxi) i jego rodzinie. Poświęcił nie tylko czas czekając na lawetę, ale pomógł ogarnąć się na tym poboczu. Później dowiedziałem się, że wracając na plaże po dowiezieniu nam gratów nie mogli znaleźć namiotów w których zostały dzieciaki. Było po prostu późno, a z drogi nie było widać tego miejsca.

czobi
Klubowicz
Posty: 4096
Rejestracja: 05 kwie 2007, 10:19
Auto: classic hill
Kontakt:

Re: "Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka

Post autor: czobi »

O! odwiedziliscie Ksawera w udabno 8) swietny gosciu
i kawalek ciekawej corpo histori ma za soba za nim tam wyladowali ze 3 lata temu.
tearz maja jeszcze knajpe "Warszawa" sledzik- vodka, w Tibilisi. juz chyba im tam latwiej..

btw a co dupnelo w koyocie?

anoretka
Posty: 169
Rejestracja: 22 gru 2010, 20:16
Auto: V8 (2008)
Kontakt:

Re: "Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka

Post autor: anoretka »

czobi pisze: btw a co dupnelo w koyocie?
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, zakładałem, że zatarł się wtryskiwacz, może coś innego. W mocy i spalaniu nie było żadnej różnicy. Nic nie dymił, tylko to stukanie. Stąd ten tytuł, że Toyota zawsze jedzie. Poza tym przekonałem się, że serwis jest wszędzie.

Wyprawa jednak trwa, a do domu naprawdę daleko.


ASO TOYOTA 22 sierpnia 2015 (sobota)
Jesteśmy pierwszym klientem. W recepcji informuję co się stało i sugeruję, że najlepiej jak porozmawiam z mechanikiem, bo na migi pokażę co przerobione i skąd kapie. Pani informuje, że w ASO TOYOTA klient nie ma wstępu na warsztat. OK, oddaję kluczyk. Do samochodu podchodzi pracownik serwisu. Wsiada, uruchamia silnik i wjeżdża do środka jak gdyby nic się nie działo. Mija 5 min. i kierownik serwisu zaprasza mnie na warsztat. Jednak można wejść! Tam pokazuję przeróbki i opisuję jeszcze raz rosyjsko-angielskim historię od przełęczy przed Omalo do Armenii. Wracam na poczekalnię. Dostajemy kawę i ciasto na koszt firmy. Na ścianie są monitory z warsztatu. Przy Naszym aucie zbiera się około 5 osób. Uzupełniają kilkakrotnie płyn. W końcu samochód wyjeżdża gdzieś dalej na zaplecze. Po kolejnych 30 min. widzę że opuszcza salon i wyrusza na jazdę testową. Jest umyty! Wraca i po chwili znów jest jazda testowa z której wraca już na parking dla Klientów. Samochód gotowy. Niestety stukanie zostało. Koszt naprawy to na nasze około 120 zł. Nie mogę uwierzyć, że ja na tym mam wrócić do domu. Pan przekonuje mnie, że na 100% wrócę do Polski, a jak nie, to sam zapłaci za lawetę.
Pytam co zrobili. Z tego co zrozumiałem, to doleli płynu, odpowietrzyli i umyli chłodnicę.
Płacę i wychodzimy. Stres powoli puszcza, czuję, że jestem głodny. Zatrzymujemy się przy jakimś barze i analizuję co dalej robimy. Przerwać urlop i pędzić do domu, czy faktycznie zaufać serwisowi?
Postanawiam zrobić test gdzieś blisko serwisu. W tym celu kieruję się na płaskowyż, gdzie jeżdżę pół dnia po górach.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Nic się nie dziej! Płyn się nie gotuje, a jest naprawdę gorąco ponad 35 stopni. Tylko te stukanie, które będzie nam towarzyszyć jeszcze przez prawie 5000 km.
SMS'em ustalamy miejsce noclegu z drugą załogą. Spotykamy się na drodze do tego miejsca wieczorem. Nasze auto znów wygląda jakby przejechało rajd, to po testach. Dojeżdżamy do jeziorka, które znaleźliśmy na mapie jednak nigdzie nie można znaleźć drogi z asfaltu. Parę set metrów dalej jest jakaś droga - jadę to sprawdzić. Droga omija jakąś skałę, za którą wydaje się nam, że jest to jezioro. Wyciągam szyję, żeby zobaczyć czy dobrze jadę nagle huk! Co to? Chyba w coś uderzyłem, albo coś spadło. Natychmiast wysiadam i widzę, że staranowałem jakąś rurę, która jak szlaban była przewieszona przez drogę. Z za skały wychodzi wystraszony wojak. Mnie puszczają nerwy.
- "Szto eto? Kto powiesił?".
Wojak tłumaczy się, że on tu pilnuje.
- Czego pytam?
Nie wie. Dogania nas druga załoga, bo z daleka widzi chyba całą akcję. Oglądam straty. Jakaś rysa na masce i zagnieciony lekko słupek. Niewiele brakowało, a wróciłbym do ASO, ale po przednią szybę. "Szlaban" powieszony tak, że zlewał się z murem, a na dodatek zaraz za zakrętem. Nocować nie można. Słońce zachodzi, więc cofamy się kilometr i nocujemy nad strumykiem, który płynie do tego pilnowanego jeziora. Musimy odpocząć tyle wrażeń, nieprzespana noc i jeszcze ten szlaban.
Obrazek
Znów grzmi i pada. Urządzamy się pod plandeką, a druga załoga pomaga topić troski.
Przez te kilka dni w Armenii codziennie padało.

Przejechane: To był ciężki dzień, nie notowałem
Nocleg: Brak zapisków z tego dnia, ale było to gdzieś na północny wschód od stolicy Armenii

anoretka
Posty: 169
Rejestracja: 22 gru 2010, 20:16
Auto: V8 (2008)
Kontakt:

Re: "Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka

Post autor: anoretka »

AQUA PARK 23 sierpnia 2015 (niedziela)
Rano planujemy całodzienny pobyt w największym w Armenii aqua parku. Dzień zapowiada się piękny.
Obrazek
..ale wieczorem znów zbiera się na deszcz.
Obrazek
Obrazek
Po ciemku docieramy do granicy. Tu podobnie opłata za przejazd, ale tym razem koleś wyliczył, że 30$. Ja mu na to, że było 20$ i mam tylko Euro. Ostatecznie odpuszczam i płacę 20 Euro. Docieram do gruzińskich posterunków. Tu znów porównywanie twarzy z fotografiami i jesteśmy w Gruzji.
Nocujemy zaraz za granicą. Leje deszcz i wieje wiatr z trudem szykujemy herbatę.

Przejechane: brak zapisków
Nocleg: 41°12'44.2"N 43°46'15.2"E - 41.21227 43.77088

anoretka
Posty: 169
Rejestracja: 22 gru 2010, 20:16
Auto: V8 (2008)
Kontakt:

Re: "Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka

Post autor: anoretka »

WARDZIA 24 sierpnia 2015 (poniedziałek)
Powoli nasza wyprawa kieruje się do morza Czarnego, gdzie odpoczniemy przez kilka dni. Po drodze chcemy zwiedzić jeszcze kilka miejsc. Obowiązkowo Wardzia. Niestety znów zaczyna kropić.
Obrazek
Obrazek
Na nocleg wybieramy podnóże góry, gdzie mieszka pięciu mnichów. Tu nie ma wycieczek, ani całej komerchy jaką widać w Wardzi. Miejsce jest super, ale znów kropi.
Obrazek
Obrazek

Przejechane: 329,2 km (6264 km) dzienny przebieg może być nieprawidłowy. Brak zapisków z dwóch poprzednich dni, ale stan licznika od początku jest OK.
Nocleg: 41°23'01.6"N 43°18'20.8"E - 41.383780, 43.305769

OSTATNI OFF-ROAD 25 sierpnia 2015 (wtorek)
Ranek w pobliżu Vardzi
Obrazek

Dziś planujemy dotrzeć do Batumi. Kiedy byliśmy w Armenii jeden z kierowców ostrzegał nas przed najkrótszą drogą bezpośrednio do Batumi. Miał tam stracić zawieszenie w swoim TLC. Zasugerował, że jazda naokoło jest szybsza i bezpieczniejsza. Nauczeni doświadczeniem niektórych dróg w Gruzji decydujemy się na podróż przez przełęcz Zekaris (2182 m.n.p.m.).
Obrazek
Drogę pokonujemy szybko i bez problemu, zresztą na przełęczy jest mgła. Po drugiej stronie w Tsatskhvi pijemy wody mineralne z naturalnych źródeł. To gruziński kurort.
Przed zachodem słońca docieramy do Batumi. Szybkie zakupy i dosięga nas tropikalna ulewa. Naprawdę dawno nie widziałem takiego deszczu. Wycieraczki naprawdę nie dawały rady. Wjechaliśmy na plażę, gdzie nocowaliśmy pierwszego dnia w Gruzji, ale nikt nie jest w stanie nawet wyjść na zewnątrz. Po 30 min. odjeżdżamy i zatrzymujemy się na jakiejś nowo budowanej stacji paliw, tu pod prowizorycznym dachem ustalamy, że trzeba znaleźć jakiś hotel, bo nie da się nic zrobić.
Znajdujemy coś po godzinie. Zmęczeni wnosimy podstawowe graty, parkujemy i idziemy spać. Deszcz odrobinę słabnie.
Planowaliśmy posiedzieć na plaży kilka dni i odpocząć przed podróżą. Niestety prognozy mówią, że deszcz będzie tu jeszcze przez kilka dni. Podejmujemy decyzję, że rano szybko wstajemy i pędzimy do Bułgarii, gdzie przez telefon będziemy próbowali dokonać jakieś rezerwacji. Zawsze to wybrzeże morza Czarnego, tyle, że z drugiej strony.

Przejechane: 344,6 km (6609 km)
Nocleg: 41°34'06.6"N 41°34'17.9"E - 41.568506, 41.571652 (lokalizacja hotelu przybliżona, ustalana po powrocie z wyprawy)

RAJD PRZEZ TURCJĘ 26,27 sierpnia 2015 (środa, czwartek)
Wstajemy rano i sprawnie kierujemy się do granicy. Żegnamy druga załogę, która wraca jeszcze do Batumi. Po wczorajszej ulewie wszystko jest zalane. Straty szczególnie widać po stronie Tureckiej, gdzie zamknięta jest jedna nitka trasy z powodu błota jakie spłynęło z gór.
W pierwszej miejscowości zatrzymuję się na poczcie w celu opłacenia przejazdów przez drogi w Turcji. Po godzinie stania w kolejce dowiaduję się, że system nie działa bo w nocy wszystko zalało. Wściekły na stracony czas jadę dalej do następnej miejscowości. Tu na szczęście wszystko działa i po chwili staję się posiadaczem niewielkiej naklejki do umieszczenia pod lusterkiem.
Na poczcie byłem świadkiem w jaki sposób jest obsługiwana kobieta, która nie umie się podpisać. Po prostu w miejscu podpisu przykładane są odciski trzech palców. Może to tylko wyjątek, a może tu więcej takich osób?
Pędzimy na zachód. Po drodze zatrzymujemy się na dłuższą przerwę na plaży (40°58'21.3"N 38°02'04.2"E - 40.972580, 38.034504). Polecamy miejscówkę, pusto i są toalety.
Jedziemy na zmianę całą noc. W Stambule gubię ponownie drogę, ale udaje się szybko powrócić na autostradę. O 6:00 jesteśmy na granicy z Bułgarią. Tu zaczyna się koszmar.
Korek przed granicą sięga kilku kilometrów. Policja ustawia wszystkich po lewej stronie drogi. Są jednak cwaniacy, którzy omijają korek. Społecznie próbują kierowcy cwaniaków zatrzymać, ale bez rezultatów. Na szczęście na końcu korka stoi policja. Wyłapuje cwaniaków, zawraca na autostradę i kieruje na koniec kolejki. Nie wiem, gdzie jest kolejny zjazd, ale szkoda mi tych, co po godzinie pękli i ruszyli prawym pasem po to, by znów stanąć na końcu.
Odprawa w sumie trwa 6 godzin. Zatankowałem minimum, żeby dotrzeć do Bułgarii, to był błąd, bo jest upał i muszę mieć włączoną klimatyzację i silnik. Opóźniają głównie Bułgarzy. To tu za przejazd przez sikającą niemrawo wodę płacimy 2 euro. Ponieważ spędziłem tu już 4 godziny to kilkakrotnie cofam samochód w celu lepszego umycia (płacę to żądam). Najwięcej czasu zajmuje kontrola Turków w samochodach z niemiecka rejestracją. Wpadam na pomysł, że posiadacze paszportów z unii powinni mieć własne bramki, a reszta niech stoi. Oburzenie ślamazarną pracą kierowcy obwieszczają trąbieniem. Więc trąbimy jeszcze ze 2 godziny i jesteśmy w Bułgarii. Na oparach docieram do stacji paliw. Przed nami jeszcze 400 km do hotelu.
Jedziemy cały dzień, noc i kolejny dzień. Dziwię się, że kraj, który tyle lat żyje z turystów nie wybudował ani jednej autostrady. Widać, że to nie Bułgarzy są właścicielami hoteli, to i kasa z podatków nie płynie do kasy państwa.
O 16:00 docieramy do hotelu. Zaczyna się typowy problem all inclusive. Nie ma gdzie zaparkować, w restauracji nie ma miejsca, a później zostają resztki jedzenia. Na leżak na plaży trzeba startować o 7:00, a w aqua parku to już zapomnij. Dobrze się jednak bawimy i wypoczywamy aż do niedzieli.

RAJD DO POLSKI 30,31 sierpnia 2015 (niedziela, poniedziałek)
Hotel opuszczamy około 16:00 i jedziemy non stop przez Bułgarię, Serbię, Węgry, Słowację i do Polski. Młody w hotelu złapał jakąś bakterię. Pierwszy raz od wyjazdu ma gorączkę i choruje. Nie zaszkodziły mu chłodne ranki w górach, ani wieczorne kąpiele. Nie straszne mu spanie w samochodzie. Padł w hotelu.
Na granicy Serbii z Węgrami kolejne 5 godzin. Tu młody urzędnik po wzięciu od nas paszportów pyta się o nasz stukający samochód (że niby tak się martwi o silnik), a ja mu bez przebierania w słowach po polsku wypaliłem, że to z powodu korków i durnych pomysłów na granicy od długiego czekania się popsuł. Popatrzył, zrobił obrażoną minę jakby zrozumiał, rzucił prawie paszportami i kazał jechać dalej. Już później nikt nic nie szukał u nas w samochodzie.
W domu skojarzyłem, że to z powodu uchodźców takie trzepanie.

Przejechane: 2348,2 km (10825,5)
Nocleg: w domu

To koniec opisu wyprawy. Ciekawi co z silnikiem?

endurance
Klubowicz
Posty: 1442
Rejestracja: 26 gru 2007, 17:59
Auto: Hilux - owocow?z
Kontakt:

Re: "Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka

Post autor: endurance »

Ja jestem ciekawy co to za opłaty 20-30Euro?
Nic odkrywczego nie napiszę, że upodobania miejsc to sprawa bardzo osobista ;)

PS 1
zainspirowałeś mnie swoją relacją i... w Nowy Rok będę pił estragonową oranżadę :mrgreen:

PS 2
to dawaj, co Ci się tam dział z maszynerią

tuszetista
wojciech endurance
www.polkasteam.pl

Awatar użytkownika
Beduin
Klubowicz
Posty: 358
Rejestracja: 12 cze 2014, 14:39
Auto: KDJ120
Kontakt:

Re: "Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka

Post autor: Beduin »

Fajnie się czytało. Dzięki.

Lodowiec to chyba nie przysypany a "wyschnięty" przez ocieplenie klimatu. [?]

Miło było wrócić wspomnieniami do tamtych rejonów, choć ja odkrywałem je na motocyklu i żadne korki na granicach nie były straszne - prawda Wojtku Endurance? ;)

No i daj znać co z tymi stukami, bo jestem ciekaw.

Pozdrawiam
Paweł

Awatar użytkownika
kylon
Klubowicz
Posty: 18006
Rejestracja: 04 kwie 2007, 21:32
Auto: BJ42
Kontakt:

Re: "Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka

Post autor: kylon »

Przeczytałem i jak bym tam był. Fajna relacja.

MaxLux
Klubowicz
Posty: 2890
Rejestracja: 05 kwie 2007, 11:01
Auto: GRJ120
Kontakt:

Re: "Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka

Post autor: MaxLux »

Super sie czyta, dzieki za fajna relacje !

Awatar użytkownika
rmaster
Posty: 190
Rejestracja: 23 lis 2013, 14:43
Auto: KDJ 120
Rav4 3,5 v6
Kontakt:

Re: "Toyota zawsze jedzie" - Gruzja & Armenia 2015 (Anoretka

Post autor: rmaster »

Bardzo fajny opis. Napisz jeszcze jak przebiegał proces naprawy bo na pewno nie obyło się bez niespodzianki. Mam nadzieję że w miarę tanio i skutecznie.

ODPOWIEDZ