Re: KONNO do Laskowa
: 20 lip 2013, 21:12
z każdą chwilą brnąłem na północ
...Do Bolesławca dojechałem bez kłopotów po drodze minęły nas trzy auta w tym jedno zatrzymało się tuż przed nami .Młody człowiek bardzo wesoły zaczepił ; Pan z daleka ? Pan daleko? Zapraszam do nas na obiad mamy konie owies też się znajdzie. Zerknąłem na licznik GPSa za nami 15 km za mało musimy jechać dalej, podziękowałem i rozjechaliśmy się w przeciwnych kierunkach . I w tym momencie coś mi się pomieszało zamiast skręcić na Wieruszów dziarsko ruszyłem w kierunku Wielunia. W trzy kilometry później wykryłem pomyłkę , byłem zły. Z powrotem wracałem piechotą obok Denira, wszak to nie jego wina to moja pomyłka… trudno za błędy się płaci, i ja zapłaciłem dodatkowymi kilometrami w nogach.
Wieruszów to niewielkie miasteczko na styku trzech województw , które rozdziela rzeka Prosna , momentami ta nie pozorna rzeczka umie być niebezpieczna tworząc potężne rozlewiska a nawet czyniąc szkody swoimi wylewami. Będzie mi towarzyszyć aż do Pyzdr gdzie złączy się z Wartą , jednak w tej chwili w pełnym słońcu wjechałem konno do centrum Wieruszowa. Ruch tu mały, uliczki czyste, zadbane witryny sklepów z których co rusz wychylała wzrok ekspedientka aby upewnić się że ten wysoki zwierz za oknem jest aby prawdziwy i nie jest przewidzeniem , mirażem spowodowanym blaskiem słońca, kolorowe. Musieliśmy stanowić niezłą atrakcję i na moment przerwaliśmy senność tego miasteczka wywołując wśród nielicznych przechodniów i spacerowiczów spore zamieszanie i zdziwienie. Zastanawiałem się w ilu telefonach zostałem uwieczniony wraz z moim koniem. Tuż za centrum zauważyłem szeroko na oścież otwartą bramę a za nią najnormalniejsze gospodarstwo z wielkim obornikiem na środku podwórka . Niewielkie zamieszanie spowodował mój wjazd na podwórze. Psy które ujadały z wściekłością widząc konia ucichły i pochowały się w budach. Chyba bardziej zaciekawiłem gospodarzy niż zdziwiłem swoją obecnością, po krótkim powitaniu i prośbie o wodę dla konia zostałem zasypany pytaniami. Nim zacząłem wyjaśniać skąd i po co jadę mój koń kończył pić drugie wiadro wody i z apetytem zajadał owies który w tym momencie chłopak podstawił mu pod nos. Ja zostałem poczęstowany kawą i ciastem. Opowiadania moje musiały wywrzeć duże zainteresowanie bo nim spostrzegłem się wokół mnie stało kilkanaście osób oglądając konia, chwaląc jego urodę kondycję i mój nietypowy sposób spędzania czasu. Opuszczając gościnnych gospodarzy wieruszowskiego gospodarstwa sakwy miałem pełne owsa a w jukach pieczołowicie zapakowane kawałki ciasta. Mój koń i ja byliśmy tak objedzeni, że postanowiłem przespacerować się kilka kilometrów obok konia nim na powrót go dosiadłem. Wędrując dalej na północ wzdłuż biegu Prosny mijaliśmy kolejne wioski przyklejone do ściany lasu zadbane kwadraty pól i liczne stawy zasilane biegiem rzeki. Charakterystyczne domy i całe zabudowania gospodarskie wybudowane z czerwonej cegły pięknie harmonizowały z otaczającą przyrodą wody i lasu. Z grzbietu konia widok był iście sielski spokojny jakby spowolniony, cudownie ubarwiony blaskiem słońca chylącemu się ku zachodowi. Świeciło jeszcze jasnym żółtym światłem ale już czuć było zbliżający się wieczór zaczynała osiadać rosa a zapach powietrza stał się przyjemnie wilgotny. Mimowolnie popatrzyłem na GPSa , zdziwiłem się. Do tej pory co chwilkę go sprawdzałem licząc czas, kilometry, przeliczając średnią prędkość, a teraz przez pół dnia nawet nie pomyślałem by odczytać z niego wartości . Dwadzieścia kilometrów przejechaliśmy bez poczucia czasu i odległości. Piękny jest ten odcinek rzeki Prosny, która wije się wzdłuż gościnnych wesołych gospodarstw utulonych w swojej sielskości, bez huku setek Tirów, rozpędzonych samochodów i całego zgiełku ruchliwej arterii.
Tuż przed miastem Grabów nad Prosną zszedłem z Denira, ale zesztywniałem! przez krótką chwilę łapiąc równowagę masowałem obolałe kolana . Siedząc na koniu nie czułem bólu zdrętwiałych nóg. Teraz ten diabelski skurcz odezwał się ze zdwojona siłą. Bolało i rwało!!! Do tego jeszcze ramiona nie pozwalały się normalnie wyprostować, pomyślałem sobie wszyscy skarżą się na ból kręgosłupa a mnie on nie boli więc jest 0k . Kolana, ramiona, kark rozruszam marszem i wszystko wróci do normy i formy. Zwolniłem popręg siodła dałem Denirowi cukierka i powoli ruszyliśmy w kierunku miasta . Słońce schowało się za lipami , którymi wysadzona przed laty została droga. Wspaniały zapach kwitnących drzew z czasem zaczął szumieć w głowie, tak wypełniał powietrze iż momentami myślałem że oddycham samym kwiatem lipowym. Może to i zdrowe jest! ale co za dużo… z czasem zaczyna przeszkadzać i z takimi myślami w głowie i zapachem lipy na sobie dotarłem do granic miasta. Jeszcze nie pomyślałem o noclegu gdy w pewnym momencie wyprzedził mnie srebrny matiz i ujrzałem jego czerwony błysk świateł stopu a po sekundzie białe światełko cofania.
Z auta wyszedł czerstwy wysoki mężczyzna , z szerokim uśmiechem powitał mnie pytając bez zbędnych ceregieli i kurtuazji ; a skąd droga prowadzi ? dokąd zmierzasz człowieku z tym wspaniałym zwierzęciem ? Trudno to wyjaśnić ale dziesięć minut później stałem z koniem na podwórzu wielkiego nowoczesnego gospodarstwa. Zapach obory i krów przegonił już chwilkę temu nektar lipowego smaku, a gospodarz wskazał mi miejsce gdzie mogę położyć siodło zrzucone z mojego wierzchowca. W jego oczach zobaczyłem zapalone iskierki, ojej to nie był błysk! to był blask! na widok Denira . Oglądał go z wszystkich stron , czekałem tylko kiedy zwróci mi uwagę na rankę nad pęciną! Zresztą zaraz przyniósł maść i ją posmarował, uczulając mnie jednak, że takie podcięcia pęciny bywają groźne. Ten człowiek kochał konie a dzięki jego miłości ja miałem wspaniałą kolację , gorącą kąpiel, wygodne łóżko i pyszne śniadanie. W nowoczesnej oborze znalazło się miejsce dla Denira … po przegonieniu ze dwudziestu byków i ściśnięciu ich na wybiegu . Zapewnił mnie gospodarz że jedną noc tak wytrzymają a koń musi wypocząć i musi mieć swoje miejsce. Denir wykorzystał to skwapliwie i dał się wprowadzić do przygotowanego na prędze boksu. Drażnił go troszkę zapach i ryk rozłoszczonych krów które jedną noc spędziły pod chmurką i widocznie nie były z tego powodu zadowolone. Po gorącej kąpieli przy kolacji wysłuchałem opowieści i oglądnąłem z setkę zdjęć koni które ów gospodarz posiadał. Z wielkim uczuciem i nostalgią opowiadał mi o kobyłach, źrebakach, prowadzeniu zaprzęgów, bryczkach i wspaniałym czasie kiedy konie mieszkały w jego gospodarstwie. Spytany czemu nie ma koni ? wzruszył tylko ramionami i zaraz wstał od stołu , a ja więcej nie ponowiłem pytania , które zapewne nie było na miejscu powodując niezręczność. Po chwili wrócił do wspomnień i opowieści o swoich klaczach i źrebakach. Grubo po północy wyciągnąłem się na wygodnym łóżku a po minucie już spałem .
...Do Bolesławca dojechałem bez kłopotów po drodze minęły nas trzy auta w tym jedno zatrzymało się tuż przed nami .Młody człowiek bardzo wesoły zaczepił ; Pan z daleka ? Pan daleko? Zapraszam do nas na obiad mamy konie owies też się znajdzie. Zerknąłem na licznik GPSa za nami 15 km za mało musimy jechać dalej, podziękowałem i rozjechaliśmy się w przeciwnych kierunkach . I w tym momencie coś mi się pomieszało zamiast skręcić na Wieruszów dziarsko ruszyłem w kierunku Wielunia. W trzy kilometry później wykryłem pomyłkę , byłem zły. Z powrotem wracałem piechotą obok Denira, wszak to nie jego wina to moja pomyłka… trudno za błędy się płaci, i ja zapłaciłem dodatkowymi kilometrami w nogach.
Wieruszów to niewielkie miasteczko na styku trzech województw , które rozdziela rzeka Prosna , momentami ta nie pozorna rzeczka umie być niebezpieczna tworząc potężne rozlewiska a nawet czyniąc szkody swoimi wylewami. Będzie mi towarzyszyć aż do Pyzdr gdzie złączy się z Wartą , jednak w tej chwili w pełnym słońcu wjechałem konno do centrum Wieruszowa. Ruch tu mały, uliczki czyste, zadbane witryny sklepów z których co rusz wychylała wzrok ekspedientka aby upewnić się że ten wysoki zwierz za oknem jest aby prawdziwy i nie jest przewidzeniem , mirażem spowodowanym blaskiem słońca, kolorowe. Musieliśmy stanowić niezłą atrakcję i na moment przerwaliśmy senność tego miasteczka wywołując wśród nielicznych przechodniów i spacerowiczów spore zamieszanie i zdziwienie. Zastanawiałem się w ilu telefonach zostałem uwieczniony wraz z moim koniem. Tuż za centrum zauważyłem szeroko na oścież otwartą bramę a za nią najnormalniejsze gospodarstwo z wielkim obornikiem na środku podwórka . Niewielkie zamieszanie spowodował mój wjazd na podwórze. Psy które ujadały z wściekłością widząc konia ucichły i pochowały się w budach. Chyba bardziej zaciekawiłem gospodarzy niż zdziwiłem swoją obecnością, po krótkim powitaniu i prośbie o wodę dla konia zostałem zasypany pytaniami. Nim zacząłem wyjaśniać skąd i po co jadę mój koń kończył pić drugie wiadro wody i z apetytem zajadał owies który w tym momencie chłopak podstawił mu pod nos. Ja zostałem poczęstowany kawą i ciastem. Opowiadania moje musiały wywrzeć duże zainteresowanie bo nim spostrzegłem się wokół mnie stało kilkanaście osób oglądając konia, chwaląc jego urodę kondycję i mój nietypowy sposób spędzania czasu. Opuszczając gościnnych gospodarzy wieruszowskiego gospodarstwa sakwy miałem pełne owsa a w jukach pieczołowicie zapakowane kawałki ciasta. Mój koń i ja byliśmy tak objedzeni, że postanowiłem przespacerować się kilka kilometrów obok konia nim na powrót go dosiadłem. Wędrując dalej na północ wzdłuż biegu Prosny mijaliśmy kolejne wioski przyklejone do ściany lasu zadbane kwadraty pól i liczne stawy zasilane biegiem rzeki. Charakterystyczne domy i całe zabudowania gospodarskie wybudowane z czerwonej cegły pięknie harmonizowały z otaczającą przyrodą wody i lasu. Z grzbietu konia widok był iście sielski spokojny jakby spowolniony, cudownie ubarwiony blaskiem słońca chylącemu się ku zachodowi. Świeciło jeszcze jasnym żółtym światłem ale już czuć było zbliżający się wieczór zaczynała osiadać rosa a zapach powietrza stał się przyjemnie wilgotny. Mimowolnie popatrzyłem na GPSa , zdziwiłem się. Do tej pory co chwilkę go sprawdzałem licząc czas, kilometry, przeliczając średnią prędkość, a teraz przez pół dnia nawet nie pomyślałem by odczytać z niego wartości . Dwadzieścia kilometrów przejechaliśmy bez poczucia czasu i odległości. Piękny jest ten odcinek rzeki Prosny, która wije się wzdłuż gościnnych wesołych gospodarstw utulonych w swojej sielskości, bez huku setek Tirów, rozpędzonych samochodów i całego zgiełku ruchliwej arterii.
Tuż przed miastem Grabów nad Prosną zszedłem z Denira, ale zesztywniałem! przez krótką chwilę łapiąc równowagę masowałem obolałe kolana . Siedząc na koniu nie czułem bólu zdrętwiałych nóg. Teraz ten diabelski skurcz odezwał się ze zdwojona siłą. Bolało i rwało!!! Do tego jeszcze ramiona nie pozwalały się normalnie wyprostować, pomyślałem sobie wszyscy skarżą się na ból kręgosłupa a mnie on nie boli więc jest 0k . Kolana, ramiona, kark rozruszam marszem i wszystko wróci do normy i formy. Zwolniłem popręg siodła dałem Denirowi cukierka i powoli ruszyliśmy w kierunku miasta . Słońce schowało się za lipami , którymi wysadzona przed laty została droga. Wspaniały zapach kwitnących drzew z czasem zaczął szumieć w głowie, tak wypełniał powietrze iż momentami myślałem że oddycham samym kwiatem lipowym. Może to i zdrowe jest! ale co za dużo… z czasem zaczyna przeszkadzać i z takimi myślami w głowie i zapachem lipy na sobie dotarłem do granic miasta. Jeszcze nie pomyślałem o noclegu gdy w pewnym momencie wyprzedził mnie srebrny matiz i ujrzałem jego czerwony błysk świateł stopu a po sekundzie białe światełko cofania.
Z auta wyszedł czerstwy wysoki mężczyzna , z szerokim uśmiechem powitał mnie pytając bez zbędnych ceregieli i kurtuazji ; a skąd droga prowadzi ? dokąd zmierzasz człowieku z tym wspaniałym zwierzęciem ? Trudno to wyjaśnić ale dziesięć minut później stałem z koniem na podwórzu wielkiego nowoczesnego gospodarstwa. Zapach obory i krów przegonił już chwilkę temu nektar lipowego smaku, a gospodarz wskazał mi miejsce gdzie mogę położyć siodło zrzucone z mojego wierzchowca. W jego oczach zobaczyłem zapalone iskierki, ojej to nie był błysk! to był blask! na widok Denira . Oglądał go z wszystkich stron , czekałem tylko kiedy zwróci mi uwagę na rankę nad pęciną! Zresztą zaraz przyniósł maść i ją posmarował, uczulając mnie jednak, że takie podcięcia pęciny bywają groźne. Ten człowiek kochał konie a dzięki jego miłości ja miałem wspaniałą kolację , gorącą kąpiel, wygodne łóżko i pyszne śniadanie. W nowoczesnej oborze znalazło się miejsce dla Denira … po przegonieniu ze dwudziestu byków i ściśnięciu ich na wybiegu . Zapewnił mnie gospodarz że jedną noc tak wytrzymają a koń musi wypocząć i musi mieć swoje miejsce. Denir wykorzystał to skwapliwie i dał się wprowadzić do przygotowanego na prędze boksu. Drażnił go troszkę zapach i ryk rozłoszczonych krów które jedną noc spędziły pod chmurką i widocznie nie były z tego powodu zadowolone. Po gorącej kąpieli przy kolacji wysłuchałem opowieści i oglądnąłem z setkę zdjęć koni które ów gospodarz posiadał. Z wielkim uczuciem i nostalgią opowiadał mi o kobyłach, źrebakach, prowadzeniu zaprzęgów, bryczkach i wspaniałym czasie kiedy konie mieszkały w jego gospodarstwie. Spytany czemu nie ma koni ? wzruszył tylko ramionami i zaraz wstał od stołu , a ja więcej nie ponowiłem pytania , które zapewne nie było na miejscu powodując niezręczność. Po chwili wrócił do wspomnień i opowieści o swoich klaczach i źrebakach. Grubo po północy wyciągnąłem się na wygodnym łóżku a po minucie już spałem .