Strona 2 z 5

Re: KONNO do Laskowa

: 12 cze 2013, 22:25
autor: MariuszS
wista-wio pisze: jeśli w drodze nie będę miał problemów z zorganizowaniem owsa

Piotrze, a rozpowszechniłeś swój pomysł w środowisku jeździeckim (wzdłuż trasy rajdu)?
Jest mnóstwo stajni, klubów, pensjonatów dla koni itp...
Kolega "Misiek", który przybył na Campa pojedynczą HZJ-76 z Władywostoku, miał w każdym większym mieście zapewnioną asystę miejscowych klubów... :D
Gdybyś podążał np. przez kielecczyznę, to z pewnością mój Brat by Cię wsparł owsem, derką, i wiśniówką ;-)

Re: KONNO do Laskowa

: 12 cze 2013, 22:36
autor: wista-wio
problem jest z tym że sam nie wiem jak pojadę na ile pozwoli mi droga ogrodzenia rzeki mokradła itp ... pozatym nie wiem jak długo pojadę i kiedy dotrę do danej miejscowości ... całą frajdą właśnie w takim podróżowaniu jest to że nic nie wiadomo a przygoda jest na kazdym kilometrze trasy . Koń daje nieprawdopodobną frajdę , ale ni jak z samochodem nie można go porównać to zupełnie co innego i w całej tej zabawie to właśnie on jest najważniejszy :mrgreen:
Dziękuję za zaproszenie w kieleckie ...wybiorę się tam chciałbym odwiedzić i przejechać szlak Langiewicza , zaglądnąc na Święty Krzyż , a może pojechać szlakiem Odziału Wydzielonego Wojska Polskiego majora Hubala ? pomysłów mam sporo :D serdecznie dziekuję

Re: KONNO do Laskowa

: 12 lip 2013, 20:15
autor: wista-wio
Po 430 km tułaczki z moim koniem dotarłem do celu wszystko opiszę po powrocie., moze kogoś zaciekawi podróż koniem przez Polske

Re: KONNO do Laskowa

: 12 lip 2013, 20:35
autor: górol
wista-wio pisze:Po 430 km tułaczki z moim koniem dotarłem do celu wszystko opiszę po powrocie., moze kogoś zaciekawi podróż koniem przez Polske
Czekamy :!:

Re: KONNO do Laskowa

: 13 lip 2013, 01:00
autor: tomwar
wista-wio pisze:Po 430 km tułaczki z moim koniem dotarłem do celu wszystko opiszę po powrocie., moze kogoś zaciekawi podróż koniem przez Polske
Gratulacje !!

Re: KONNO do Laskowa

: 14 lip 2013, 07:51
autor: Gałka
Brawo!
jak się ma KOŃ globtroter?

Re: KONNO do Laskowa

: 14 lip 2013, 12:12
autor: Remiołek
Gratulacje ślemy za udaną realizację marzenia i czekamy na relację.

Re: KONNO do Laskowa

: 19 lip 2013, 12:52
autor: wista-wio
coś tam zacząłem pisać takie wspominki ... jeśli zbyt nudzę to proszę powiedzcie :mrgreen: a ograniczę się do relacji :oops:
W dwa tygodnie po powrocie z Azjatyckiej wyprawy, powróciły do leśniczówki moje konie ze stajni Śląska i Opolszczyzny gdzie mieszkały podczas naszej nieobecności . Niby wszystko w porządku zadbane odkarmione , stajenni dbali o nie z należytym obowiązkiem i pietyzmem ale… jednak czegoś im brakowało… ich sierść nie błyszczała blaskiem słońca wdzierającego się przez okienka stajni, ich zapach był inny bardziej ostry drażniący, a i one same niepewne podenerwowane przestępowały z nogi na nogę w swoich boksach. Nie bały się mojej obecności nie uciekały od mojej ręki, wręcz przeciwnie starały się jak największą powierzchnia swoich wielkich ciał dotknąć mnie. Ich nozdrza opierały się o moje policzki buchając co rusz gorącym oddechem, który pozostawiał wilgotną skórę twarzy. Po mimo to widziałem w ich oczach, uszach obawę strach, ich ciche rżenie zatrzymywało mnie na godziny w stajni, czułem a nawet byłem pewny że bały się kolejnego rozstania, one tęskniły za swoimi kątami i za mną . To bardzo przejmujące gdy zwierzę okazuje mam swoje przywiązanie wyraża swoje uczucia mówi do nas, że ich dom jest tutaj i tutaj czuje się najlepiej – bezpiecznie. I wtedy właśnie postanowiłem , kolejną wyprawę odbędę z koniem , przyjacielem Denirem . Pojedziemy do miejsca w którym przeżyłem najwspanialsze chwile mojego życia , tam gdzie spędzałem cudowne rodzinne wakacje dzieciństwa , gdzie z czasem jako młody człowiek przyjeżdżałem z przyjaciółmi pod namiot . Zaraz po ślubie z kochaną Urszulą przeżyłem wspaniały tydzień miłości, a po kilku latach moje dzieci weszły w ślady mojego dzieciństwa, i dla nich Laskowo na zawsze stało się oazą spokoju i odpoczynku. Tam postanowiłem pojechać konno w siodle samotnie tylko ja i mój koń . Z pozoru zadanie wydawało się proste ; wyznaczam trasę pakuję konia i w drogę. Najtrudniejsza decyzja zapadła w marcu, wybór padł na Dopinga młody silny sprawny koń pełen energii . Jednak serce przemawiało za Denirem koniem na którym i z którym spędziłem wiele lat, znałem go i wiedziałem że jest zdolny do wszystkiego, że jest silny i dzielny jak żaden inny. Martwiłem się tylko jego wiekiem, dobiegał 19 roku życia i wszyscy wkoło przekonywali mnie że to już podeszły wiek, i nie warto męczyć go mając w boksie obok silnego 15latka. Ustąpiłem, w połowie marca rozpocząłem jazdy na Dopingu, trenowałem przede wszystkim siebie i próbowałem poznać konia który od kilku tygodni siodłany był sporadycznie . Doping to gniady rasowy wałach , który przez 11 lat był ogierem i krył kobyły w Lesznie . Początki były bardzo trudne podobne do tych przysłowiowych trącający groteską dowcipów , gdzie pot mieszał się z furia nerwów tłumionych po obydwu stronach siodła i walką godną gladiatorów z rzymskich aren . Ile razy wylądowałem na ziemi nie pamiętam ile razy tłumaczyłem patrząc w te mądre oczy mojego uparciucha nie pomnę , fakt faktem po trzech miesiącach byliśmy gotowi , tak mi się wydawało , mojemu konikowi chyba też bo pozwalał się siodłać przesiodływać i rozsiodływać, wiązać różne pakunki do swojego grzbietu a znosił to z iście stoickim spokojem .
Wyjazd zaplanowałem na 29 czerwca spakowany byłem już na dwa tygodnie wcześniej ale jak to zwykle bywa termin rozpoczęcia wyprawy spadał z dnia na dzień następny . Najpierw narada w pracy potem goście i moje imieniny a w końcu ulewny deszcz uniemożliwiający wyjazd i ruszenie w trasę , bo moknąć na starcie to już zupełna głupota silniejsza od chęci podróżowania w siodle a tak naprawdę to szkoda konia … ruszyliśmy zaraz po godzinie ósmej pierwszego lipca dokładnie w 28 lat po tym jak osiadłem i rozpocząłem moją przygodę ze Smolnickim lasem , niby nic ale zawsze rocznica. Pogoda była świetna, słońce niemrawo rozpędzało chmury wspomagane lekkim wiaterkiem idealnie na konną przygodę . Drobne kłopoty rozpoczęły się już na starcie w połowie drogi do Sośnicowic Dopingowi nie spodobały się słupki drogowe które za wszelką cenę chciał ominąć szerokim łukiem zatrzymując przy okazji dwa Tiry , pomyślałem że jak tak pójdzie a raczej pojedzie dalej to daleko nie dobrniemy . W myślach liczyłem pokonane kilometry przeliczałem na procenty zaplanowanej długości trasy . Cieszyłem się pogodą polami lasem i w tym nastroju pomyliłem drogi i zamiast wyjechać na leśnym dukcie prowadzącym do autostrady A4 my trafiliśmy na szeroki trakt kolei . Wylądowałem w samym środku torów które bardzo szybko zbliżały się do siebie tworząc jedno wielkie torowisko. Po obu stronach wysokie na 8-10 metrów skarpy ni jak wjazdu a po środku szeroka i długa niby studzienka cała wyłożona betonowymi płytami . Torami nie pojadę bo zaraz, znając szczęście wyprawowiczów przejedzie całe mnóstwo pociągów drezyn czy co tam jeszcze porusza się tym żelaznym traktem. Wolniutko przeszliśmy przez torowiska i ze sprawnością kozicy Doping wskoczył na skarpę pozostawiając obsypany piach i głębokie ślady kopyt . Klika kilometrów powłóczyliśmy się lasem, polem kukurydzy i w końcu jest tunel pod autostradą tuż naprzeciwko pałacu w Pławniowicach i zalewu . Moja germina wyświetliła wielkimi cyframi 25km czas na pierwszy popas. Rozsiodłałem Dopinga nasypałem do miski zboża i…
zdziwienie koń nie chce jeść nawet nie popatrzył na ziarno , zajął się nerwowym skubaniem trawy . No cóż stres pewno szybko minie pomyślałem zsypując owies z powrotem do sakwy. Robiło się coraz cieplej gdy wyjechałem z lasu na rozległe pola wsi Dąbrówka uderzył mnie żar zmieszany z zapachem dojrzewającego rzepaku słodko kwaśny zapach mieszał się i kotłował z dusznym powietrzem. Polna droga zamieniła się w wąski asfalt , najwyraźniej Dopingowi to nie bardzo się spodobało bo zwolnił tempa wpatrując się we własne kopyta. Tuż przy kościele wjechałem w stary park, trójka młodych ludzi wskazała mi drogę jak mamy przebrnąć przez liczne rowy i dopływy niegdyś pięknych stawów dziś rozległych wylewisk cuchnących gnijącą roślinnością. Coś nie bardzo dokładnie mi wytłumaczyli , pomyślałem cofając konia przed kolejną pułapka z rowów . Nie skończyłem jeszcze myśli a mój koń nabrał energii i animuszu . Zwróciłem głowę podążając za wzrokiem mojego przyjaciela . Tuż za mną stały dwa koniki a na nich na oklep siedziała poznana wcześniej młodzież . Z uśmiechem stwierdzili że pewno sobie nie poradzę z tym parkiem bo… bramy nikt nie otworzył a inny wyjazd jest niemożliwy i postanowili mnie odprowadzić do leśnego duktu prowadzącego do wsi Barut. Tuż pod lasem pożegnałem Majkę Maćka i małego braciszka który całą drogą podążał za nami co rusz dobiegając by zrównać się z nami i zapewnić mnie że jak urośnie to też będzie miał własnego konia . Po rozstaniu ruszyliśmy dalej w kierunku ,,Śląskiego Katynia,, - Polany Śmierci. Nieopodal miasteczka Jemielnica gdzie we wrześniu 1946 roku funkcjonariusze UB dokonali mordu na bliżej nie określonej ilości żołnierzy AK , WiN , NSZ (szacuje się około 200 osób) spędzając jeńców do stodoły, by po chwili odpalić ukryte ładunki wybuchowe… rannych dobijano strzałem z pistoletu. Na polanie pozostał duży drewniany krzyż przybrany katolicką stułą i tablica z krótką lakoniczna informacją , licznik kilometrów wskazał 54 sporo czas na odpoczynek.
Pierwsze obozowisko założyłem na polanie pod lasem przywiązałem konia pozostawiając go pośrodku gęstej soczystej trawy, rozpaliłem ognisko i przygotowałem sobie posłanie tuż obok Dopinga po godzinie przyjechała Ewa przywożąc mi i koniowi kolację . Ja swoją zjadłem z apetytem popijając kawą. Natomiast Doping martwił mnie coraz bardziej , w dalszym ciągu nie był zainteresowany owsem nie chciał nawet zbliżać do niego swojego pyska , skubał trawę ale w tym nie było nic z normalnego pasienia się… nerwowa chaotyczna walka z uwiązem a raczej ze swoimi emocjami, przez całą noc był niespokojny nerwowy. Od samego rana sytuacja nie wyglądała za dobrze z pozoru niewinne zaciągnięcie liną prawej tylniej pęciny w efekcie po 20 kilometrach zaowocowało opuchlizną i co gorsza koń zaczął kuleć… . Upał od samego poranka lał się z nieba , do tego wszystkiego pomyliłem kierunki i zanim się zorientowałem zdążyliśmy przejść około kilometra w przeciwną stronę. Leśny dukt zaprowadził mnie do miasteczka Jemielnica . Zbliżało się południe gdy wjechałem w otwartą bramę gospodarstwa prosząc o napojenie konia. Doping wypił dwa wiadra wody , a ja kawę i zostałem poczęstowany przez gospodynię drugim śniadaniem, od gospodarza w prezencie otrzymałem parę ostróg ujeżdżeniowych. W znacznie poprawionych humorach ruszyliśmy dalej tym razem ścieżka wiodła przez las do samego miasteczka Kolonowskie. Jednak coś było nie tak. Koń inaczej niż zwykle się zachowywał był niechętny , kłusować nie chciał z trudem utrzymywał kierunek. Zmęczenia na nim nie widziałem jednak czuć było rosnącą niechęć do współpracy. Z trudem dopełzaliśmy do miasteczka , w sklepiku kupiłem jabłka, bułkę, kiełbasę, zimną kolę. Wychodząc ze sklepu ścisnęło mi gardło …mój koń stał na trzech nogach , tylnia prawa była podkurczona i opuchnięta . Wyglądała jak noga słonia , natychmiast rozpiąłem ochraniacz i wprowadziłem Dopinga do cienia chłodząc mu obolałą pęcinę zimna wodą. W apteczce miałem jeszcze kilka tabletek naproksenu forte , podałem je koniowi nie przerywając masażu i chłodzenia zimną wodą. Po piętnastu minutach opuchlizna zaczęła ustępować , jednak koń kulał . Decyzja mogła być tylko jedna … po telefonie do mojego przyjaciela lekarza weterynarii zadzwoniłem do Asi , w cztery godziny później byłem z koniem w leśniczówce gdzie czekał już na mnie dr Wojtek z zastrzykami i lekami . Prawdo podobnie zaciągnięciem liną koń uszkodził sobie wiązania i torebkę stawową co przy dużym wysiłku w bardzo wysokiej temperaturze zaowocowało opuchlizną i bólem . W tym momencie myślałem że to koniec mojej przygody i po 80 kilometrach będę musiał się poddać, z pomocą przyszła Asia …Panie leśniczy przecież jest jeszcze Denir , powiedziała głośno to co całą powrotną drogę kołatało się w mojej głowie. Karinie z przejęcia i wrażenia wypadła z ręki szczotką , którą właśnie czyściła konia. Otworzyła usta by zacząć protestować bronić zwierzą , ale jej już nikt nie słuchał decyzja zapadła . Dalszą drogę odbędę na Denirze …widocznie tak musiało być pomyślałem dopowiadając; na tym koniu robiłem już wszystko , przejdę i te czterysta kilometrów.

Re: KONNO do Laskowa

: 19 lip 2013, 17:29
autor: wista-wio
chyba troszkę za dużo pisaniny :mrgreen: a to dopiero początek ...to może fotka mojej autentycznej trasy jaką przemierzyłem z moim koniem :D

Re: KONNO do Laskowa

: 19 lip 2013, 21:20
autor: szelma
Nie kokietuj tylko pisz. Dobrze to się czyta, masz dar opowiadania.

Re: KONNO do Laskowa

: 19 lip 2013, 21:57
autor: tomwar
szelma pisze: Dobrze to się czyta, masz dar opowiadania.
racja, pisz początek wciągający ..

Re: KONNO do Laskowa

: 19 lip 2013, 22:43
autor: wista-wio
nie... to nie kokieteria raczej obawa o bazgranie po samochodowym forum wspominkami miłośnika Toyoty a jednak koniarza :wink: ok dalej przemierzamy kraj
Zbliżała się siódma gdy na podwórko leśniczówki wjechała Nawara Asi , bez zbędnych słów i ceregieli począłem pakować manele do samochódu . Zrezygnowałem z wielu rzeczy w domu pozostała kuchenka i pojemniki z gazem przybory toaletowe uszczupliłem do minimum , menażka także pozostała na wieszaku jej miejsce zastąpił metalowy kubek . Cały mój ekwipunek zmieściłem w dwóch przednich sakwach podwieszając z tyłu jedynie dwa owsiaki z ziarnem dla konia. Zważyłem cały rząd o dziwo nie wiele przekroczył dwadzieścia jeden kilogramów to prawie o dziesięć mniej … i po co ja tak ładowałem przecież nie wybieram się na Syberię , dumny z siebie i z wiarą we własne siły ruszyliśmy z Asią do miejscowości o nazwie Kolonowskie. Z nóg także zrzuciłem oficerki , nie ukrywam że robiłem to z bólem serca bo bardzo lubię swoje buty ale przemówił pragmatyzm na korzyść sztybletów i czapsów. A jak oficerki zostały w domu to i ostrogi, bata nie znoszę od zawsze więc i palcat pozostał na swoim miejscu przymocowany do sportowego siodła . Eleganckie podszyte skórą bryczesy zamieniłem na lekkie bawełniane firmy Amigo , niezbyt eleganckie ale bardzo wygodne i w razie prania szybkoschnące . Sam nie wiem kiedy wylądowaliśmy w miejscu przymusowego postoju. Asia poczekała aż ubiorę Denira , jeszcze kilka zdjęć i znów w drodze. Jedziemy przez las szerokim bitym traktem jest ciepło wręcz upalnie jak na dziesiąta godzinę słońce doskwiera nawet poprzez liście drzew których cień wcale nie łagodzi upału , ale to mi nie przeszkadza . Ciesze się swoim koniem co rusz głaszcząc Denira po szyi dodaję mu pewności siebie a sam utwierdzam się w przekonaniu że damy sobie rade że pokonamy trasę choćby nie wiem ile to miało trwać. Dojechaliśmy do miejscowości Turza to tutaj skończyła się leśna droga , następny odcinek postanowiłem pokonać przez las wzdłuż jak się okazało nieczynnego od wielu lat torowiska ciągnącego się aż do Kluczborka. Leśnych dróg nie za wiele, zresztą te co są i tak przeważnie ,,idą,, ze wschodu na zachód a ja zmierzam w zupełnie innym kierunku . Postanowiłem poruszać się pasem przeciwpożarowym , który to powinien przebiegać równolegle do torów. I owszem na przeważającym odcinku pasy były , ale po co komu utrzymywać te szlaki jak kolej od lat nie kursuje po tych torach. Dobrze że Denir to leśny koń i świetnie daje sobie radę w kluczeniu pomiędzy gałęziami drzewami przeciskając się w największym buszu krzewów . Tym dziewiczym terenem napotykając po drodze bagna oczary i rozlewiska po niedawnych ulewach doszliśmy do maleńkiej wioski zwanej Radawką. Tu napoiłem konia ale co ważniejsze Pan który udzielał mi informacji świetnie znał teren a co ważniejsze umiał w prosty i klarowny sposób to przekazać .Bez problemu trafiliśmy z Denirem do opuszczonej wsi Kamieniec znalazłem bez problemu ,,święte,, źródełko , woda w nim była czysta i zimna a przy tym pyszna . Odpoczęliśmy w tym miejscu dłuższą chwilę , ktoś ustawił tu ławy do siedzenia, na małym płotku okalającym święty obrazek prawie kapliczkę , ktoś pozostawił kilka glinianych kubków , zapewne by ułatwić nabranie wody tryskającej z kamieni. Schłodziłem koniowi nogi przynosząc mu ulgę po przejściu wielu kilometrów wzdłuż torów po kamiennym podłożu. Wąską ścieżynką ruszyliśmy dalej… pewno pielgrzymi idący po wodę do źródełka wydeptali tą ścieżkę , która niebawem doszła do rozlewiska tworzącego dość pokaźne bagienko, przez które pomysłowi piechurzy przerzucili kładkę z podkładów kolejowych . Wyglądało to zabawnie , zawrócić koniem nie mogłem bo i gdzie miałbym wracać ? przejść trudno bo kładka szerokości dwóch podkładów kolejowych i długości kilku nie była stabilnym i bezpiecznym przejściem dla konia. Denir początkowo chciał mi powiedzieć że to głupi pomysł i że nie ma zamiaru bawić się w tańczącego na linie osła. Patrzą na mnie z politowaniem parskał z dużą dezaprobatą moich poczynań i prób przekonania go do karkołomnej sztuki chodzenia wąskimi przejściami. Ja byłem jednak stanowczy. Puściłem wodze koniowi a jedynie w ręku pozostał mi długi na parę metrów uwiaz. Po kilku krokach nie oglądając się za siebie usłyszałem głuche stąpanie podków po drewnie a przy tym parskanie i burczenie, byłem pewny ; mój przyjaciel robi mi wyrzuty i informuje mnie o swojej niechęci do pokonywania tego rodzaju przeszkód. Po zejściu na suchy ląd był wyraźnie z siebie dumny łeb zadzierał wysoko i nie ciał bym go po nim głaskał ….chyba był zły.
Wieś Lasowice Małe zasługuje w pełni na swoją nazwę , od strony północy zalewają ją rozległe stawy od południa lasy , w środku kilka gospodarstw i kilka zrujnowanych domów. Spytałem gospodarza o wodę dla konia , zaprosił mnie do środka gestem ręki, poczym polecił synowi napojenie konia a gospodyni zaparzeniem dla mnie kawy . Ochrypłym głosem spytał się mnie czy jestem głodny. Nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć wyszła gospodyni z kubkiem kawy i pajdą chleba z smalcem i pomidorem, a młody chłopak przytaszczył wiadro owsa zapewniając mnie że nakarmi mojego konia. Może i małe te Lasowice ale ludzie mają w nim wielkie serca , dla mnie i Denira mieli. Z żalem odmówiłem gościny i próśb przenocowania po godzinie ruszyliśmy dalej w stronę Kluczborka .
Coś nie dobrego wisiało w ciężkim powietrzu muchy i komary kąsały nie miłosiernie powietrze było gęste gorące z trudem się oddychało Denir pocił się całym ciałem. Gdy wjeżdżałem w Kuniów niewielką wieś tuż przed Kluczborkiem , za plecami zaczęło mnie gonić czarne niebo. Mimo że to dopiero osiemnasta zrobiło się ciemno a z czarnego nieba spadło kilka pierwszych kropel deszczu. Tak wielkich że po czterech całą koszulkę miałem mokrą. Dosłownie w ostatniej sekundzie uciekłem pod podcienie obory. Troszkę niegrzecznie włamałem się w nieznane mi gospodarstwo . Podszedł do mnie gospodarz Krzysztof , bez zbędnych uprzejmości polecił konia przywiązać do ściany a mnie zaprosił na kolację . Na moje przeprosiny zakłócenia spokoju odparł jedynie że już się stało i gościa się nie wyrzuca , przy czym nie krył swojego zdziwienia takim przybyszem. Z czasem złagodniał pozwolił nam przenocować i nawet nakarmił konia zbożem i sianem . W tym czasie burza rozszalała się na dobre . Cała wieś stanęła do walki z żywiołem w godzinę spadło z nieba sześćdziesiąt litrów na jeden metr kwadratowy. Zalewając ulice, samochody ba nawet domy, niektóre gospodarstwa odcinając od świata. Tuz przed jedenastą dotarła do mnie Ewa z ziarnem i kolacją … gdybym wcześniej wiedział jak będę przyjmowany przez gospodarzy nie fatygowałbym dziewczyny tyle kilometrów , była to ostatnia pomoc z zewnątrz od tej chwili liczyliśmy tylko na siebie ja na Denira a on na miłość gospodarzy do koni . Noc przespałem spokojnie tuż obok mojego konia rozkładając karimatę na wymoszczonej słomie , Denir też odpoczął . Obudziłem się kilka minut po godzinie czwartej .

Re: KONNO do Laskowa

: 20 lip 2013, 06:58
autor: kpeugeot
piękna opowieść masz dar pisania i opowiadania

czekam z niecierpliwością

cieszę się ze jednak w polsce duch gościnności nie zaginął

Re: KONNO do Laskowa

: 20 lip 2013, 16:03
autor: wista-wio
... jadę dalej na grzbiecie mojego konia :wink:

Po mimo deszczu, powietrze nadal było ciężkie duszne przepełnione wilgocią parującej wody. Ciężkie ołowiane niebo wisiało tuż nad miastem , zdawało się że w minutę rozpęta piekło deszczu . Nic takiego się nie wydarzyło . Przez całe miasto przeprowadziłem konia w ręku. Nikt mnie nie zaczepił nikt nie zwrócił mi uwagi , tylko w oczach przechodniów widziałem zdziwienie, ale także uśmiech i ciekawość. Tak dotarłem do rogatek miasta a raczej śmiertelnej drogi numer 11 , której kawałeczek musiałem przejść. Wąski asfalt wił się wzdłuż pól przecinając je . Teraz te pola przypominały stawy a może właśnie tak wyglądają pola ryżowe w dalekim Wietnamie czy Chinach , do samej Byczyny prowadziły mnie zalewiska , ale deszcz z nieba nie spadł. Tylko ja z każdym kilometrem byłem coraz słabszy czułem jak ta pogoda wysysa ze mnie energię zabiera siły . GPS wskazywał dziewiętnaście kilometrów gdy skręciłem w boczna dróżkę . Rozsiodłałem Denira i wyciągnąłem się na kocu , był wilgotny i pachniał koniem… Chyba zasnąłem na moment. Nie wiedzieć czemu wszystko mnie bolało kolana, stopy, ramiona , byłem zły znużony , wyrzucałem sobie moje głupie pomysły. Szukałem w głowie powodu by to wszystko zakończyć! przerwać! wrócić do domu i cieszyć się spokojnym czasem przed telewizorem. Obserwowałem mojego konia jak spokojnie się pasie, co jakiś czas podrzucając energicznie głowę do góry patrząc w tylko sobie znanym celu i kierunku. Rozpuściłem w wodzie tabletkę z ,,uzupełniaczem,, witamin , osiodłałem konia i ruszyłem dalej w drogę , ale bez wczorajszego entuzjazmu bez wczorajszej siły i energii byłem słaby i bardzo… nie wiedzieć czemu zmęczony. Zastanawiałem się dlaczego aż tak bardzo bolą mnie ramiona , wcześniej jeżdżąc konno takiego uczucia nie doznawałem hmm dziwne ? Wieś Jaśkowice to pięć domów i trzy gospodarstwa w jednym z nich postanowiłem napoić konia . Gospodarz dziarski pan napoił konia i … o dziwo zaprosił mnie na popas do swojego brata do zamku. Zamku? Zastanowiłem się, tak odpowiedział. Brat ma konie i z pewnością mnie przyjmie i to z otwartymi rękami zapewniał gospodarz. Do Gołkowic doszliśmy piechotą, to znaczy ja szedłem obok konia. Niestety Pana na zamku nie było, a sam zamek okazał się pałacem magnackim z połowy osiemnastego wieku zatopionym w pięknym parku tuż przy drodze numer 11 . Bardzo gościnnie przyjął mnie syn gospodarza nakarmił konia i mnie ugościł gorącym posiłkiem , zapewniając ze niebawem przyjedzie ojciec. Po godzinie przybył dziarski Pan tuż po sześćdziesiątce Janusz Jasiński , od razu wyczułem mocny wschodni akcent (syn już go nie posiadał) . Pochodził z kresów podobnie jak moja rodzina z tą różnica że moją w całości repatriowano do Polski a Ci którzy pozostali zostali zamordowani . Jego część rodziny nadal mieszka na wschodzie (obecnej Ukrainie).
Rozmowy nie miały końca a pałacowy klimat sprzyjał snuciu opowieści o wyprawach o moim zmaganiu się z tym wspaniałym krajem jakim jest Ukraina, końmi, historią i pewno zastał by nas brzask poranka gdyby nie zamkowy zegar wybijający głośno północ. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem koń otrzymał wygodny boks w przypałacowych stajniach z pełnym żłobem owsa i końmi w sąsiednich stanowiskach . Zerknąłem na zegarek … kwadrans po piątej , wciągnąłem bryczesy i zszedłem do kuchni zapach smażonej jajecznicy dopadł mnie już na schodach. Gospodarz kończył czyścić mojego konia , już po śniadaniu! zameldował, zapraszając serdecznym gestem do kuchni.
Na rowerze Pan Janusz odprowadził mnie do rogatek wsi. Cichaczem tak bym nie zauważył wycierając rękawem łzę z oka , chyba nas polubił , na pożegnanie rzucił jeszcze: tylko żebym nie zapomniał o jego pałacu i koniecznie go odwiedzał w drodze na wakacje, kiedy tylko będę przejeżdżał . Ciężko opuszcza się tak wspaniałych ludzi jak Pan Jasiński Pan na zamku w Gołkowicach .

Re: KONNO do Laskowa

: 20 lip 2013, 17:28
autor: Gałka
jak bym się przeniósł w czasy sprzed 200 lat...
co dalej ? :)