Re: Mali, Burkina Faso
: 26 sty 2012, 18:25
dobra to moderuje sobie dalej ten awanturniczy watek..
mail z dzisiaj by kesal
"
Jak pewnie zdazyliscie sie zorientowac po tytule jestesmy teraz w miejscu gdzie wszyscy lacznie z Wami chcielibysmy byc w te mrozne i bezsloneczne dni. Tak, siedze sobie w moim autku zaparkowanym tylem do diuny w zacisznym miejscu, a przez przednia szybe obserwuje migoczace promyki slonca na bezkresnym rozswietlonym oceanie. Miedzy nami jest przepiekna piaszczysta plaza na ktorej chlopaki graja w pilke. Po drodze kupilismy od rybakow wspaniala ogromna rybe ktora oporzadzilem i teraz osolona czeka na wieczor kiedy bedzie robila za danie glowne. Wszyscy jestesmy rozebrani bo sloneczko daje dosyc mocno, czekalismy na taki dzien od dawna, bezstresowy, bezchmurny, goracy, przyjazny naszym zmyslom. Ostatnim razem kiedy tu przejezdzalismy, ja rano chodzilem w kozuszku, ktory myslalem ze przyda mi sie tylko w Europie. Ale moze po kolei.
Po spotkaniu w Kayes ze Sciupakiem i Maxem nastapily szybkie przygotowania do dalszej jazdy. Mamy przedzierac sie przez pustynie w strone Kify polozonej na terenie Mauretanii. chlopaki tez mieli fajnie po drodze, opowiadaja o kopalni zlota w ktorej spali, o bialych uprawiajacych jogging ze sluchawkami w uszach, o czarnych stojacych na strazy mowiacych plynna angielszczyna. Niestety zlota nie przywiezli a przynajmniej sie do tego nie przyznaja
Droga ktora nas czeka to szlak niby oznakowany na mapach, ale jak teraz wyglada to kto go tam wie. Wyjezdzamy z miasteczka i juz na poczatku w poszukiwaniu szlaku gubimy sie majac kontakt tylko na cb, cale szczescie. Nawolujemy sie, a kazdy z nas podaje punkty charakterystyczne krajobrazu, hitem jest ,, stoje miedzy dwoma baobabami,, a jestesmy kurde na polu baobabow gdzie nic innego nie rosnie tyllko one. Dalismy rade, jedziemy razem, szuter, piach, wawozy, zajebiscie, czasem rozpedzamy auta do 50km/h ale niewiele tego, spod kol wylatuja kleby piachu, ten ciemniejszy bardziej zblizony do pomaranczu przepieknie osiada na wszystkim w samochodzie, ten jasniejszy prawie bialy wybucha spod kol klebami swiecy dymnej, biada temu kto wjedzie w ta chmure z otwartymi oknami. W ten sposob po kilkugodzinnej jezdzie nocujemy. Chmurzy sie, robi sie coraz zimniej, juz nie mamy nadziei na cieple dni, o goracych nie wspone. Rano przepraszam moj kozuszek.
Jedziemy do granicy, nie wiem czy bedzie jakis punkt kontrolny, jezeli nie to tez dobrze. Wcale bysmy go nie zobaczyli, nie roznil sie od innych chat e wsi, tylko jakis koles machajac rekoma dawal do zrozumienia ze powinnismy gdzies podjechac. Wialo dosc mocno wiec dokumenty byly ogladane w jakiejs gliniane przy swietle latarki. Tym razem zandarm dosc szybko pisal wiec po niezbednych kontrolach pojechalismy dalej.
Mauretania przywitala nas piochem, nie piachem tylko piochem bo ten byl juz mialki, trzymajacy, czasem trzeba bylo sie napedzic zeby przeskoczyc niewielki fragment szlaku. Co najdziwniejsze, nie kurzylo sie, moze troche, ale wial wiatr z boku wiec moglismy utrzymac niewielki dystans miedzy samochodami.
Nie staralismy sie utrzymac kol na szlaku bo tam zerwana byla wierzchia warstwa podloza i samochody z trudem bez zalaczonego reduktora posuwaly sie naprzod. Najlepszym wyjsciem bylo jazda wlasnym torem, mozna bylo wtedy mknac nawet 80 km/h. Juz nawet moja zozklekotana buda dala sie zapomniec. Byl fan, byly wydmy, predkosc wytracana przy wchodzeniu w zakret, dwojka, trojka i pelna fixa W takim zapamietaniu dawalem upust radosci, ze po pewnym czasie prawie stracilem kontakt radiowy ze Sciupakiem, nikt nie wiedzial jak sie rozjechalismy, pozniej sie okazalo w Sciupaku tez rozebrzmialy chlopiece instynky, szedl ostro ale bardziej w lewo, dlatego do Kify wjechal bardziej z lewej ja z prawej nadziewajac sie od razu na kontrole zandarmow. Same paszporty wystarczyly i heja do przodu. Zaczal sie asfalt ktory przez dluzsza chwile bedzie nam towarzyszyl. Mamy dojechac do Noatschott, mamy w sumie sporo czasu zeby Seguzo zdazyl na samolot w Dakli, ale przeciez odpoczynek tez nam sie nalezy wiec mamy nadzieje na jednodniowy postoj w jakichs pieknych okolicznosciach przyrody. Gnamy wiec by zanocowac gdzies za ta piekna stolica Mauretanii. Poprzednio jak przejezdzalismy to miasto Blawat wymyslil zyczenie,, sto lot w Noatschott,, Jak sie domyslacie, zamieszkanie w miescie tym nie nobilituje i przewidywac nalezy ze 2 dni da rade wytrzymac, 3 to przesada, a 4 z checia zamieniloby sie na dozywotni wyrok w europejskim wiezniu.
Nasze plany znow niestety ulegly weryfikacji. Jedna z kontroli wojskowych zatrzymuje nas na dobre. Na nic francuski Maxa, na nic grozby Sciupaka, na nic moje nic nie robienie, mamy spac przy posterunku wojskowym, maja zarzadzenie dowodcy ze cudzoziemcy nie moga sie poruszac po kraju jezeli minela juz godz 18.00. Znacie Sciupaka i wiecie, ze potrafi sie wkurzyc, jebnal pelna fixe z dwojki jednoczesnie skrecajac na miejsce noclegu, natomiast zandarm dlugo jeszcze stal wycierajac oczy i otrzepujac ubranie z nieprzepalonego diesla ktory to w postaci chmury koloru przepalonej sadzy wydostal sie z jego rury wydechowej. Co biedny zolnierz mial zrobic, byl bezradny, przeciez ma nas chronic a nie do nas strzelac. Wkurwiony Max wyskoczyl z samochodu wymachujac rekoma, pokazujac miejsce naszego przymusowego noclegu jednoczesnie tarzajac sie w piachu. Kurwy i huje polecialy z gardel jak na komende, nieco przestraszeni zolnierze schowali sie do samochodu zeby bacznie poogladac fiszki ktore musielismy im dac, ale caly ten cyrk nic nie dal. Maja rozkaz.
Rano, bez sniadania jak najszybciej opuszczamy nasz przymusowy postoj i mkniemy dalej, do miasta mamy kilkaset km, jezeli nie zdazymy, zandarmi znow nas prztrzymaja. Niestety nie dojezdzamy do Noatschott, jest juz zbyt pozno i sami wybieramy sobie miejsce postoju za kilkoma wydmami.
Nastepny dzien to nastepne kontrole, miasto jak z koszmarnego snu. Jest za to wifi, dlatego moglem wyslac Wam poprzednia relacje. Zakupy, tankowanie i heja. Jedziemy do plazy. Wiecie juz ze do plazy dojechalismy, przejechalismy nawet wieksza jej czesc po drodze wyciagajac na brzego jedna z pirog kiedy to rybac poprosili nas o pomoc. Pozniej naczelny rybak dziekujac nam za pomoc powiedzil ,,Polonia s`est bon, Espania no, France no no,, Max powiedzial ze to dobrze o nas swiadczy Kilkadziesiat kilometrow po przepieknej plazy i jestesmy na miejscu. Sciupak dotrzymal slowa danego nam na poczatku podrozy, jest zajebiscie i mamy odpoczynek.
Odpoczynek trwal rowniez nastepnego dnia. Rybacy dowiezli nam nastepne ryby potwory wiec zaopatrzenie dzialalo nienagannie. Rano jeszcze po ciemku zebralismy obozowisko i podczas koncowki przyplywu pojechalismy ogladac szkielety wielorybow. Pozniej kilkadziesiat km przedzierania sie pustynia i asfalt, ktory towarzyszy nam juz nieodlacznie. Granica Mauretanii i Maroka troche nas zatrzymala ale teraz juz jestesmy w Dakhli. Dzis odlatuje Seguzo. Podczas pobytu na plazy zlapal wysoka goraczke, niestety do konca nie odczul urokow oceanu, teraz jest mu juz troche lepiej, ale za to Sciupak jest na antybiotyku.
Pozdawiam
kesal
mail z dzisiaj by kesal
"
Jak pewnie zdazyliscie sie zorientowac po tytule jestesmy teraz w miejscu gdzie wszyscy lacznie z Wami chcielibysmy byc w te mrozne i bezsloneczne dni. Tak, siedze sobie w moim autku zaparkowanym tylem do diuny w zacisznym miejscu, a przez przednia szybe obserwuje migoczace promyki slonca na bezkresnym rozswietlonym oceanie. Miedzy nami jest przepiekna piaszczysta plaza na ktorej chlopaki graja w pilke. Po drodze kupilismy od rybakow wspaniala ogromna rybe ktora oporzadzilem i teraz osolona czeka na wieczor kiedy bedzie robila za danie glowne. Wszyscy jestesmy rozebrani bo sloneczko daje dosyc mocno, czekalismy na taki dzien od dawna, bezstresowy, bezchmurny, goracy, przyjazny naszym zmyslom. Ostatnim razem kiedy tu przejezdzalismy, ja rano chodzilem w kozuszku, ktory myslalem ze przyda mi sie tylko w Europie. Ale moze po kolei.
Po spotkaniu w Kayes ze Sciupakiem i Maxem nastapily szybkie przygotowania do dalszej jazdy. Mamy przedzierac sie przez pustynie w strone Kify polozonej na terenie Mauretanii. chlopaki tez mieli fajnie po drodze, opowiadaja o kopalni zlota w ktorej spali, o bialych uprawiajacych jogging ze sluchawkami w uszach, o czarnych stojacych na strazy mowiacych plynna angielszczyna. Niestety zlota nie przywiezli a przynajmniej sie do tego nie przyznaja
Droga ktora nas czeka to szlak niby oznakowany na mapach, ale jak teraz wyglada to kto go tam wie. Wyjezdzamy z miasteczka i juz na poczatku w poszukiwaniu szlaku gubimy sie majac kontakt tylko na cb, cale szczescie. Nawolujemy sie, a kazdy z nas podaje punkty charakterystyczne krajobrazu, hitem jest ,, stoje miedzy dwoma baobabami,, a jestesmy kurde na polu baobabow gdzie nic innego nie rosnie tyllko one. Dalismy rade, jedziemy razem, szuter, piach, wawozy, zajebiscie, czasem rozpedzamy auta do 50km/h ale niewiele tego, spod kol wylatuja kleby piachu, ten ciemniejszy bardziej zblizony do pomaranczu przepieknie osiada na wszystkim w samochodzie, ten jasniejszy prawie bialy wybucha spod kol klebami swiecy dymnej, biada temu kto wjedzie w ta chmure z otwartymi oknami. W ten sposob po kilkugodzinnej jezdzie nocujemy. Chmurzy sie, robi sie coraz zimniej, juz nie mamy nadziei na cieple dni, o goracych nie wspone. Rano przepraszam moj kozuszek.
Jedziemy do granicy, nie wiem czy bedzie jakis punkt kontrolny, jezeli nie to tez dobrze. Wcale bysmy go nie zobaczyli, nie roznil sie od innych chat e wsi, tylko jakis koles machajac rekoma dawal do zrozumienia ze powinnismy gdzies podjechac. Wialo dosc mocno wiec dokumenty byly ogladane w jakiejs gliniane przy swietle latarki. Tym razem zandarm dosc szybko pisal wiec po niezbednych kontrolach pojechalismy dalej.
Mauretania przywitala nas piochem, nie piachem tylko piochem bo ten byl juz mialki, trzymajacy, czasem trzeba bylo sie napedzic zeby przeskoczyc niewielki fragment szlaku. Co najdziwniejsze, nie kurzylo sie, moze troche, ale wial wiatr z boku wiec moglismy utrzymac niewielki dystans miedzy samochodami.
Nie staralismy sie utrzymac kol na szlaku bo tam zerwana byla wierzchia warstwa podloza i samochody z trudem bez zalaczonego reduktora posuwaly sie naprzod. Najlepszym wyjsciem bylo jazda wlasnym torem, mozna bylo wtedy mknac nawet 80 km/h. Juz nawet moja zozklekotana buda dala sie zapomniec. Byl fan, byly wydmy, predkosc wytracana przy wchodzeniu w zakret, dwojka, trojka i pelna fixa W takim zapamietaniu dawalem upust radosci, ze po pewnym czasie prawie stracilem kontakt radiowy ze Sciupakiem, nikt nie wiedzial jak sie rozjechalismy, pozniej sie okazalo w Sciupaku tez rozebrzmialy chlopiece instynky, szedl ostro ale bardziej w lewo, dlatego do Kify wjechal bardziej z lewej ja z prawej nadziewajac sie od razu na kontrole zandarmow. Same paszporty wystarczyly i heja do przodu. Zaczal sie asfalt ktory przez dluzsza chwile bedzie nam towarzyszyl. Mamy dojechac do Noatschott, mamy w sumie sporo czasu zeby Seguzo zdazyl na samolot w Dakli, ale przeciez odpoczynek tez nam sie nalezy wiec mamy nadzieje na jednodniowy postoj w jakichs pieknych okolicznosciach przyrody. Gnamy wiec by zanocowac gdzies za ta piekna stolica Mauretanii. Poprzednio jak przejezdzalismy to miasto Blawat wymyslil zyczenie,, sto lot w Noatschott,, Jak sie domyslacie, zamieszkanie w miescie tym nie nobilituje i przewidywac nalezy ze 2 dni da rade wytrzymac, 3 to przesada, a 4 z checia zamieniloby sie na dozywotni wyrok w europejskim wiezniu.
Nasze plany znow niestety ulegly weryfikacji. Jedna z kontroli wojskowych zatrzymuje nas na dobre. Na nic francuski Maxa, na nic grozby Sciupaka, na nic moje nic nie robienie, mamy spac przy posterunku wojskowym, maja zarzadzenie dowodcy ze cudzoziemcy nie moga sie poruszac po kraju jezeli minela juz godz 18.00. Znacie Sciupaka i wiecie, ze potrafi sie wkurzyc, jebnal pelna fixe z dwojki jednoczesnie skrecajac na miejsce noclegu, natomiast zandarm dlugo jeszcze stal wycierajac oczy i otrzepujac ubranie z nieprzepalonego diesla ktory to w postaci chmury koloru przepalonej sadzy wydostal sie z jego rury wydechowej. Co biedny zolnierz mial zrobic, byl bezradny, przeciez ma nas chronic a nie do nas strzelac. Wkurwiony Max wyskoczyl z samochodu wymachujac rekoma, pokazujac miejsce naszego przymusowego noclegu jednoczesnie tarzajac sie w piachu. Kurwy i huje polecialy z gardel jak na komende, nieco przestraszeni zolnierze schowali sie do samochodu zeby bacznie poogladac fiszki ktore musielismy im dac, ale caly ten cyrk nic nie dal. Maja rozkaz.
Rano, bez sniadania jak najszybciej opuszczamy nasz przymusowy postoj i mkniemy dalej, do miasta mamy kilkaset km, jezeli nie zdazymy, zandarmi znow nas prztrzymaja. Niestety nie dojezdzamy do Noatschott, jest juz zbyt pozno i sami wybieramy sobie miejsce postoju za kilkoma wydmami.
Nastepny dzien to nastepne kontrole, miasto jak z koszmarnego snu. Jest za to wifi, dlatego moglem wyslac Wam poprzednia relacje. Zakupy, tankowanie i heja. Jedziemy do plazy. Wiecie juz ze do plazy dojechalismy, przejechalismy nawet wieksza jej czesc po drodze wyciagajac na brzego jedna z pirog kiedy to rybac poprosili nas o pomoc. Pozniej naczelny rybak dziekujac nam za pomoc powiedzil ,,Polonia s`est bon, Espania no, France no no,, Max powiedzial ze to dobrze o nas swiadczy Kilkadziesiat kilometrow po przepieknej plazy i jestesmy na miejscu. Sciupak dotrzymal slowa danego nam na poczatku podrozy, jest zajebiscie i mamy odpoczynek.
Odpoczynek trwal rowniez nastepnego dnia. Rybacy dowiezli nam nastepne ryby potwory wiec zaopatrzenie dzialalo nienagannie. Rano jeszcze po ciemku zebralismy obozowisko i podczas koncowki przyplywu pojechalismy ogladac szkielety wielorybow. Pozniej kilkadziesiat km przedzierania sie pustynia i asfalt, ktory towarzyszy nam juz nieodlacznie. Granica Mauretanii i Maroka troche nas zatrzymala ale teraz juz jestesmy w Dakhli. Dzis odlatuje Seguzo. Podczas pobytu na plazy zlapal wysoka goraczke, niestety do konca nie odczul urokow oceanu, teraz jest mu juz troche lepiej, ale za to Sciupak jest na antybiotyku.
Pozdawiam
kesal